10 marca

10 marca

A dla niego było już za późno. "Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro


Okruchy dnia to książka znana głównie przez swoją fenomenalną ekranizację. Po jej obejrzeniu nie da się myśleć o Stevensie i nie mieć przed oczami twarzy Hopkinsa. Kreacja aktorska jest tutaj niesamowita i bardzo rzutuje na tę powieść. Ja jednak nie o ekranizacji chciałam, a o książce. 

Na wstępie warto nadmienić, że za Okruchy dnia Kazuo Ishiguro dostał w 1989 roku nagrodę Bookera. Powieść w pewnym sensie przypomina jego debiutancki Pejzaż w kolorze sepii, ponieważ i tu, i tam ogromną rolę odgrywają wspomnienia. W Okruchach dnia Stevens, podobnie jak w Pejzażu Etsuko snuje opowieść o swojej przeszłości — i podobnie jak w Pejzażu te wspomnienia przerywane są fragmentami z czasu teraźniejszego. W Pejzażu jednak chodziło o ukazanie tego, jak człowiek potrafi swoje wspomnienia zniekształcić. W Okruchach natomiast umożliwiają nam one poznanie głównego bohatera, który zarazem jest tutaj narratorem. Całość poznajemy tak, jak on to zapamiętał, wiadomo więc, że pewne fragmenty mogą być zniekształcone, że poznamy tylko to, co on chce nam przekazać i z tego musimy sami wysnuć wnioski. A są one, niestety, bardzo smutne i gorzkie.

Okruchy dnia to opowieść dystyngowanego, angielskiego kamerdynera, Jamesa Stevensa, który oddanie pracy przedkładał ponad wszystko. Książkę rozpoczynamy w momencie, w którym nowy właściciel Darlington Hall, posesji, w której Stevens przepracował całe życie, wysyła go na przymusowy urlop. Stevens za cel swojego urlopu obiera spotkanie z panną Kenton, która dawniej pracowała w Darlington Hall jako gospodyni. Podczas swojej sześciodniowej podróży nasz bohater wspomina swoje najlepsze lata, które nieodmiennie wiążą się z pracą u lorda Darlingtona... a także wspomina pannę Kenton.

Anthony Hopkins jako James Stevens || źródło: Filmweb

Kazuo Ishiguro po raz kolejny nie przedstawia niczego w sposób oczywisty, przez co w Okruchach dnia ponownie musimy czytać między wierszami i obejmować całość w szerszej perspektywie, by wszystko dobrze zrozumieć. Cała trudność w interpretacji tej książki polega na tym, że to Stevens jest narratorem, a więc wszystko widzimy z jego perspektywy i tak, jak to on zechce nam to pokazać. Nie raz i nie dwa wyda nam się on człowiekiem bezdusznym, wypranym z uczuć robotem, ale koniec końców rozumiemy, że nie jest to prawdą. Może być jednak ciężko w to uwierzyć przez działania, jakie Stevens podejmował. Przykładem niech będzie to, że nawet w trakcie śmierci swojego ojca wybiera on obsługę gości podczas bankietu, a dwie służące pozwala zwolnić za bycie Żydówkami, choć w głębi serca wie, że to złe.

W swojej opowieści Stevens bardzo dużo czasu poświęca na przedstawienie nam swojego pana, lorda Darlingona, a także na wyjaśnienie nam, jaki powinien być wielki kamerdyner. Bo Stevens jest postacią, który do tej wielkości dążył Jego ojciec, również kamerdyner, w pewien sposób mógł mieć na to wpływ. Stevens przesłania więc życie osobiste pracą, a nawet należałoby powiedzieć, że jest to człowiek do cna tego życia osobistego pozbawiony. Bezgranicznie oddany lordowi Darlingtonowi nie ma nawet własnego zdania ani nie popełnia własnych błędów. W świetle tego widzimy, jak bardzo nieszczęśliwą i tragiczną postacią jest Stevens. Oddał swoje najlepsze lata na służbę, ostatecznie, niewłaściwej osobie, bo popierającej nazistów, choć tyle czasu poświęcił na wyjaśnienie nam, jak ważne jest, by kamerdyner wybrał sobie dobrego pana. Właściwie całe jego gadanie o godności i wielkich kamerdynerach odbieram jako próbę usprawiedliwienia samego siebie, ale też rozliczenie się ze swoim życiem. Stevens osiągnął swój wymarzony cel, ale patrząc wstecz widzimy, jak wiele wyrzeczeń go to kosztowało i razem z głównym bohaterem zadajemy sobie pytanie: czy było warto? Stevens jest też do granic możliwości powściągliwy, jest jak automat, i tutaj można się zastanowić, czy jest on osobą upośledzoną społecznie, czy też sam się społecznie upośledził dążąc do swojej upragnionej wielkości.

Anthony Hopkins jako James Stevens i Emma Thomson jako panna Kenton || źródło: Filmweb

Istotną rolę w tej opowieści odgrywa panna Kenton, choć mam wrażenie, że znacznie lepiej jej rolę i stosunki, jakie zachodziły między nią a Stevensem pokazuje ekranizacja (końcowe sceny w filmie — mistrzostwo). Gorąco polecam ją obejrzeć, jak również polecam książkę. Powieść Kazuo Ishiguro potrafi jednak drażnić przez sposób, w jaki Stevens opowiada nam swoją historię. Narracja jest bardzo poprawna, powściągliwa tak samo, jak nasz bohater, czasem dość pretensjonalna. Powieść płynie bardzo nieśpiesznie i dopiero po pewnym czasie ta prosta historia o życiu angielskiego kamerdynera zaczyna mieć jakikolwiek sens, a my dostrzegamy, w czym właściwie tkwi geniusz. Muszę jednak zaznaczyć, że mimo wszystko bardziej podobał mi się debiutancki Pejzaż w kolorze sepii, choć nie jest to różnica specjalnie duża.

Okruchy dnia to dramat nieszczęśliwego człowieka, któremu życie przeleciało między palcami. Życie, które nawet nie było jego. To opowieść ku przestrodze, smutna historia o tym, jak bezgraniczne poświęcenie pracy zabiera nam osobiste życie, czas dla rodziny, w ogóle czas na założenie tej rodziny. Przykre jest to, jak ślepi potrafimy być na szczęście, które jest tuż obok nas. Przykre jest to, jak ślepy okazał się Stevens. Czyszczenie sreber nie może być życiowym celem, bo potem zostaje tylko pustka, ale nasz bohater zrozumiał to, niestety, zbyt późno.




9 komentarzy:

  1. Mądra i wartościowa książka - na razie wciąż jeszcze tylko planuję ją przeczytać, ale sięgnę po nią szybciej niż się spodziewałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam i proponuje obejrzeć też ekranizację. :)

      Usuń
  2. Nigdy nie słyszałam ani o książce, ani o ekranizacji, a chyba powinnam. Wygląda na to, że warto się z jedną i drugą zapoznać. Bardzo lubię, gdy lektura jest o czymś, nawet, jeśli trochę męczy. Być może kiedyś się na nią natknę. A Hopkins jest świetnym aktorem <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, zdecydowanie warto. Sprawdź w bibliotekach, jest też w legimi jeśli masz. No i zawsze można zacząć od filmu, chociaż wolę w drugą stronę. :)

      Usuń
  3. Wiem, że wypadałoby po Kazuo Ishiguro sięgnąć, ale jakoś cały czas mi to nie wychodzi. Może na początek zabiorę się za ekranizację (choć zazwyczaj staram się przeczytać pierwowzór, a dopiero potem oglądnąć film), żeby wprowadzić się w świat przez niego wykreowany? Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też jest jakaś opcja. Też staram się wpierw czytać książki, ale nie zawsze się tego trzymam. Mam już dwie książki tego autora za sobą i naprawdę podoba mi się jego twórczość, z pewnością będę czytać go dalej. :)

      Usuń
  4. Słyszeć, oczywiście - słyszałam, ale jakoś nie miałam dotąd okazji zabrać się ani za ekranizację, ani za książkę. Po raz kolejny jednak Twoja lektura mnie kupiła :) jak uporam się z tym, co mam zaplanowane na najblizszy czas, to na pewno i na najświeższego noblistę przyjdzie pora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz, jakoś nie jestem przekonana, czy akurat Ishiguro do Ciebie trafi, a przynajmniej któraś z tych dwóch książek, które czytałam, bo jakoś porównywałabym to z odbiorem Ziemiomorza, które Ci nie przypadło do gustu. :)

      Usuń
    2. O kurczę, ciekawe porównanie, choć faktycznie z mojej perspektywy nieco niepokojące ;)

      Usuń

Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger