03 czerwca

03 czerwca

Człowiek bez bagażu, wiadomo, co to znaczy. Krótko o Bliźnie



Jestem na takim etapie życia, w którym szukam odpowiedzi, jakie jest w nim moje miejsce. Książki takie jak Blizna, krzyczące już okładki, że traktują o sensie istnienia, przyciągają mnie jak magnes. Jednak Blizna była dla mnie rozczarowaniem i nawet nie mogę zrzucić winy na to, że miałam zbyt wysokie oczekiwania. Liczyłam tylko na to, że mnie w jakiś sposób poruszy. Nic z tego.

Być może to kwestia wrażliwości? Ciężko powiedzieć. Blizna jest przepięknie napisana, bardzo poetycko, owszem, i można znaleźć w tej książce zdania, które trafiają w punkt, przeszywają na wskroś i człowiek od razu chce je gdzieś zapisać, żeby nie zapomnieć. Jednak poza tym treściowo książka stosuje zabieg, którego nie znoszę.

Każdy ma jakieś problemy. Większe, mniejsze, ale żadne nie zasługują na to, żeby je umniejszać. To, co dla jednego człowieka oznacza, że świat mu się w tym momencie wali, dla innego będzie śmieszną, trywialną błahostką. Każdy z nas jest na innym etapie życia i ma zupełnie inną drogę do przejścia, inne przeszkody do pokonania. Dorosły może śmiać się z problemów dziecka, bo co takie dziecko może mieć za problemy, a potem ona lub on decyduje się na krok ostateczny, bo wiecznie odbijał się od ściany. Równie mocno nie lubię wywoływania wyrzutów sumienia, bo ktoś inny ma gorzej. Wiecie, zjedz obiadek, bo dzieci w Afryce nie mają co jeść.




Powieść skandynawskiej autorki Auður Ava Ólafsdóttir właśnie coś takiego robi. Bohater powieści ma blizny, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Żyje w pięknym, cywilizowanym świecie, ale tego życia nie potrafił sobie ułożyć. Decyduje się więc ułożyć sobie śmierć. Wyjeżdża na drugi koniec świata i zabiera ze sobą minimum bagażu, bo po co nieboszczykowi telefon czy ubrania na zmianę. Zabiera jednak ze sobą wiertarkę. I trochę innych narzędzi. Niby mówi, że to dla niego jak dla innych zabranie szczoteczki do zębów, ale dla mnie to naciągane. Bo skoro już takie mamy plany, to po co ta szczoteczka do zębów?

Wyposażony w taki zestaw, Jonas Ebeneser decyduje się naprawić innym życie. To jest jedna z moich interpretacji — jeśli nie widzimy w niczym sensu, to zbudujmy siebie od nowa, zmieńmy wszystko o 180 stopni, znajdźmy nowe powołanie albo tak po prostu czerpmy satysfakcję z pomocy innym, z poczucia, że jest się potrzebnym. I to byłoby jak najbardziej okej, kupiłabym takie przesłanie. Jednak z książki znacznie bardziej wybrzmiewa ta druga interpretacja — nie narzekaj, bo inni mają gorzej. Jak możesz chcieć odebrać sobie życie, kiedy mieszkasz w tak uprzywilejowanych warunkach? W innych miejscach na świecie ludzie cierpią katusze, a mimo to chwytają się życia za wszelką cenę. Jakie znaczenie mają twoje problemy w kontekście głodu i wojen na świecie?




To wszystko sprawia, że Blizna jest dla mnie taką literacką wydmuszką. Piękna, owszem, ale tylko tyle. W bardzo wyraźny sposób próbuje narzucić emocje i sposób myślenia, w drugiej części zdarza jej się popaść w patos. Mimo wszystko nie czytało się tej książki źle, po prostu nie ma dla mnie nic specjalnego do powiedzenia.



Za egzemplarz książki dziękuję księgarni Tania Książka.
Sprawdźcie też inną beletrystykę na ich stronie. ;)




2 komentarze:

  1. A mnie zachęciłaś do przeczytania. :)

    Dzieci to tacy sami ludzie jak my. To, że mają mało lat, nie znaczy automatycznie, że się pierdołami przejmują, bo Jać mi łopatkę zabrał itd. Jako dziecko ze śmiertelną chorobą genetyczną spędzałam życie w szpitalu i owszem, dzieci tam miały problemy. Realne. Np. jak zrobić, żeby jeszcze trochę pożyć, bo rodzice jeszcze się nie pogodzili z tym, że umrę. Albo wyobraź sobie sześciolatka, który żyje siłą woli, bo boi się, że rodzice nie poradzą sobie z jego śmiercią i rozpadnie im się związek. Dzieci martwiące się, bo koleżanka z sąsiedniego łóżka może się nie załapać na leczenie eksmeprymentalne, co oznacza, że umrze. I tak dalej w ten deseń. My nie rozumieliśmy wydumanych problemików typu mamusia mnie samą zostawiła w przedszkolu, olaboga. Byliśmy sami w szpitalu, bo wtedy rodzicom nie było wolno zostawać, to był szpital dla dorosłych, nie CZD. Codziennie ktoś umierał i byliśmy z tym sami, psychologa też nie było. Nie rozumieliśmy zupełnie, np. dlaczego ktoś histeryzuje, bo mu krew pobierają, skoro to jest niezbędne do leczenia. Dzieci mają takie same problemy jak my.

    A z tym samobójstwem, to cóż. Zależy w jakim kto jest stanie psychicznym. Decyzję o samobójstwie nie zawsze podejmuje się, będąc w stanie myśleć racjonalnie. Ja sama parę lat temu, wchodząc do Wisły, żeby się utopić (co samo w sobie było irracjonalne i nie do końca było moim wyborem), pomyślałam, że kurde, szkoda płaszcza! Zniszczy się. I wyszłam z wody. Nic w tym racjonalnego nie ma, a jednak tak wtedy pomyślałam. Więc równie dobrze mogłabym pomyśleć o wiertarce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdzie nie napisałam, że dzieci nie mogą mieć realnych problemów. :)
      Bardzo mi przykro, że życie tak ciężko Cię doświadczyło. Życzę Ci jak najlepiej i podziwiam za siłę ducha, że mimo wszystko jednak się nie poddajesz.

      Usuń

Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger