Przede wszystkim jednak posłuchałem go, bo stał za mną murem i wierzył we mnie nawet wtedy, gdy wszyscy inni przestawali.
Akcja "Honoru złodzieja" rozgrywa się w mieście pełnym złodziejaszków, opryszków i wszelkiego rodzaju złoczyńców. Główny bohater książki, Drothe, należy do przestępczej organizacji, która zwie się Kamratami. Pracuje jako informator dla szefa jednej z frakcji, które rządzą miastem, i z niebywałą sobie wprawą porusza się pośród rozgrywających tutaj intryg. Pewnego dnia, zupełnym przypadkiem, natrafia na ślad czegoś większego. Zwykła z pozoru sprawa przeradza się w wyścig o tajemniczą, prastarą księgę, którą wszyscy chcą dopaść.
Muszę przyznać, że przez "Honor złodzieja" przeszłam łatwiej, niż przez "Kłamstwa Locka Lamory". Książka była dla mnie o wiele bardziej lekkostrawna, ale w pojedynku tych dwóch pozycji i tak druzgocące zwycięstwo odniesie Lamora. W powieści Scotta Lyncha wszystko trzymało się kupy, fabuła była o niebo lepsza, przemyślana, książka potrafiła choć trochę zaciekawić i sprawić, że los bohatera nie będzie nam tak całkiem obojętny. W "Honorze złodzieja" niczego takiego nie ma. Mimo, że co i rusz coś się dzieje, a fabuła pędzi na łeb, na szyję, to paradoksalnie wynudziłam się jak mops i kompletnie nie potrafiłam wykrzesać z siebie zainteresowania ani dla akcji, ani dla bohaterów. W ten sposób przeszłam przez jakąś połowę książki z nadzieją, że może coś się zmieni, że nagle będzie jakiś plot twist, ale im dalej w las, tym było gorzej. Do końca książka była mdła i nijaka, a nawet pod koniec dodatkowo mnie zniesmaczyła. Owo zniesmaczenie ma związek z tytułowym honorem, który podobno Drothe posiada. Bo nawet jeśli autor zupełnie nagle na koniec książki wyskakuje z twierdzeniem, że główny bohater ma jakieś zasady, to jego czyny, o których czytaliśmy przez całą książkę świadczą o czymś zupełnie innym. Drothe co i rusz zdradza zawarte ustalenia, by w końcu wbić nóż w plecy komuś, z kim dzielił wzajemne zaufanie, i kto poświęcił dla niego wiele. Czy jest coś, co jeszcze dobitniej może świadczyć o tym, że bohater tej książki to zwykły drań bez zasad? W zasadzie nie jestem w stanie powiedzieć, czym on tak naprawdę się kierował przez te wszystkie strony. Prawdopodobnie tym, co akurat było wygodniejsze dla autora, a w tym przypadku Drothe jedynie podejmował działania, które władują go w następną kabałę, coby nie było nudno. W sumie sformułowanie, że Drothe to drań bez zasad, to przesada, bowiem jest on zbyt nijaki na dobrego drania. Drażniło mnie też niepomiernie, że autor co i rusz powtarzał, że Drothe parę dni już nie spał i jest tak bardzo zmęczony. Ciekawe, jakim cudem on w ogóle jeszcze był w stanie cokolwiek zrobić...
- Poprzysiągłem sobie, że nigdy tu nie wrócę.
- Przysięgi są po to, by je łamać.
- Przysięgi są po to, by je łamać.
O fabule książki mogę powiedzieć tyle, że była dla mnie strasznie sztuczna, wymuszona, momentami wręcz losowa, i wcale nie lepiej jest z bohaterami. Są oni płytcy, bez żadnego charakteru, z praktycznie w ogóle nie zarysowaną osobowością. Końcówka jest do bólu sztampowa. Po następne części rzecz jasna nie sięgnę, a i tą doczytałam do końca, bo szkoda mi było ją zostawić, kiedy tyle już przeczytałam. "Honoru złodzieja" zupełnie nie polecam, ale znalazły się głosy, którym historia się podobała, więc jak zawsze wszystko rozbija się o własne, czytelnicze preferencje.
Ocena: 3/10
"Honor złodzieja", Douglas Hulick, Wydawnictwo Literackie, 2012, s. 484
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz