07 czerwca

07 czerwca

Superzłoczyńcy opanowali świat. "Stalowe serce" Brandona Sandersona

Wiem, wiem, znowu Sanderson. Co poradzę, że za punkt honoru wzięłam sobie przeczytanie wszystkich jego książek? Brandon może nie jest tak płodnym pisarzem, jak nasz Remigiusz Mróz, ale książek naprodukował się już sporo. I każda stoi na wysokim poziomie... ale nie każda potrafi mnie wciągnąć i absolutnie zachwycić. Książki z Cosmere to u mnie pewnik, pozostałe natomiast oceniam wysoko, ale to już jednak nie to samo. Miałam tak w przypadku Legionu, a teraz mam tak z serią Mściciele. Bo wiecie, to nie jest zła seria. Po prostu jest przeciętna, chociaż wciąż jest bardzo dobrą serią młodzieżową. Przede mną jeszcze jeden, ostatni tom, a dzisiaj będzie o części pierwszej.

Stalowe serce rozpoczyna się wizytą naszego głównego bohatera, Davida Charlestona w banku. Jeszcze młody, bo zaledwie ośmioletni poszedł tam z ojcem akurat wtedy, gdy miejsce to postanowił zaatakować Epik. Nie jest to żadne imię ani ksywa jakiegoś zbira, lecz nazwa, jaką ludzie nadali tym, którzy dziesięć lat temu weszli w posiadanie niezwykłych umiejętności. Supermocy. Jeśli właśnie kojarzycie to z superbohaterami, to bardzo dobrze kombinujecie. Z tym że u Sandersona superbohaterowie nie są superbohaterami, ale raczej superzłoczyńcami. Wraz z niezwykłymi mocami przyszła ogromna żądza władzy... a wszystko to za sprawą Calamity, które dziesięć lat temu pojawiło się na niebie i zmieniło niektórych ludzi w Epików. Właściwa akcja książki rozgrywa się już z osiemnastoletnim Davidem w Chicago, gdzie niewiarygodnie silny Epik zwany Stalowym Sercem sprawuje swoje rządy. Całe miasto za jego sprawą stało się metalowe, nie świeci słońce, a ludzie, którzy nie chcieli mu służyć, zamieszkali kompleks podziemnych tuneli, wykutych w stali. Stalowego Serca nie można go pokonać. Nie można go zabić. Nikt nawet nie próbuje. Oprócz Mścicieli, do których ogarnięty żądzą zemsty David próbuje się przyłączyć.


Od samego początku widać, że autor przede wszystkim stawia tutaj na akcję. Już od pierwszych stron książki coś się dzieje, są pościgi, są brawurowe akcje zabijania Epików, infiltracja bazy wroga, wykradanie istotnych elementów układanki. Nie ma w Stalowym sercu zbędnych dłużyzn i wszystko płynnie idzie do przodu w bardzo szybkim tempie. Tym bardziej że w książce czcionka jest dość duża, przez co całą historię można połknąć nawet w jeden dzień. Kreacja świata nie stoi może na takim poziomie jak w innych dziełach Sandersona, ale z drugiej strony akcja książki dzieje się w naszym świecie, więc tak naprawdę nie ma po co wyjaśniać jego mechanizmów. Jest za to dużo gadania o broni, o technologii, i jak przystało na tajemniczą organizację walczącą ze złymi, podrasowanymi ludźmi, jest też wielkie obmyślanie planu z użyciem zaawansowanych zabawek. Jak pokój, który może przenieść cię w zupełnie inne miejsce i będąc zawieszonym w powietrzu, możesz to miejsce podziwiać. Można w nim też pisać w powietrzu. Bo używanie zwykłej tablicy jest zbyt mainstreamowe.

Bohaterowie, których zawsze ceniłam sobie u Sandersona, tym razem nie są tak fantastycznie wykreowani, jak zawsze. Owszem, są dobrze przedstawieni i każdy z nich ma jakąś swoją "rzecz", ale żaden z nich nie potrafił mnie jakoś szczególnie do siebie przekonać. Wszystkich lubię, ale do żadnego nie zapałałam jakąś większą sympatią. Tym razem nie wnikamy w ich psychikę ani nie wiemy nic o ich przeszłości. Liczy się jedynie teraźniejszość i... akcja. David Charleston jest może trochę zbyt patetyczny a jego "rzecz", która początkowo wywoływała u mnie śmiech albo rozbawienie, w końcu zaczęła mnie drażnić. David bowiem bardzo często wymyśla niestworzone, kompletnie odrealnione metafory i porównania, jak nazwanie dziewczyny, do której próbuje się zalecać kartofelkiem na polu minowym. Dlaczego akurat tak? Sprawdźcie sami, jeśli jesteście ciekawi, powiem tylko tyle, że bardzo przekonująco to uzasadnił. Megan jako jedyna dziewczyna w grupie to twarda babka, dla której pistolety są jak przedłużenie rąk. Abraham to gość od broni, na którym można polegać, a Cody to taki śmieszek, który rozluźniał atmosferę i swoim gadaniem wywoływał w czytelniku uśmiech. Jest jeszcze dowodzący grupą Profesor w czarnym fartuchu laboratoryjnym oraz Tia, naukowiec, który pochłania hektolitry Coca-Coli.

Potęga deprawuje, a potęga absolutna deprawuje całkowicie.

Jak w każdej książce Sandersona tak i w tej musiał jakoś pojawić się temat religii. I to chyba spodobało mi się najbardziej, ponieważ autor wymyślił grupę ludzi, która wierzyła, że dobrzy Epicy jednak istnieją i przyjdą, by im pomóc. Ogromnie podobało mi się też przedstawienie Epików jako ludzi, którym nagła moc i władza pomieszała w głowach sprawiając, że stali się okrutnikami.

Gdybym miała scharakteryzować Stalowe serce w jednym słowie, to powiedziałabym, że to książka bardzo filmowa. Jest idealna do ekranizacji, szczególnie teraz, kiedy filmy Marvela czy DC Comics cieszą się niesłabnącą popularnością. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że Mściciele to taka odpowiedź autora na wszechobecnych superbohaterów, którymi koniecznie muszą kierować szlachetne pobudki. Jak zwykle miał bardzo oryginalny pomysł, a i wykonanie jest porządne. Próbował nawet wzorem Marvela unaukowić zabiegi, które zastosował w książce. Napięcie jest stopniowo budowane, aż w końcu dochodzimy do punktu kulminacyjnego i efektywnej, dobrze opisanej walki, która wspaniale wyglądałaby na dużym ekranie. Jest nawet porządny plot twist. Niemniej jednak Stalowe serce to taki średniaczek. Dobre do poczytania, idzie łatwo, szybko i przyjemnie, zapewni świetną rozrywkę, ale czegoś zabrakło. Ma brawurową akcją i nawet wątek romansowy, ale nie potrafił jakoś mnie porwać i sprawić, że nie mogłabym się od tego oderwać. Myślę, że po prostu nie przemówiło do mnie to, że całość opiera się na akcji, bez jakiegoś porządnego wniknięcia w świat czy w bohaterów.


Rzecz jasna Stalowe serce to nie tylko wady, bo książka ma też swoje plusy. Przede wszystkim niezwykle oryginalny jest pomysł na świat i na Epików, z ich supermocami i słabościami, które mogą ich pokonać. Wspominałam już, że bardzo podobała mi się tutejsza religia, ale też bardzo przemawia do mnie zwrot „Bohaterowie przyjdą… może tylko będziemy musieli trochę im pomóc". To tak cudownie pokazuje, że nie można siedzieć bezczynnie jak księżniczka w wieży i czekać na cud, tylko trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc własnemu losowi. Ogromnie podoba mi się też to, nawet jeśli to młodzieżówka, to tylko dwoje z sześciu bohaterów jest nastolatkami. To takie fajne w porównaniu z na przykład Szóstką Wron, gdzie bohaterowie byli dziećmi, ale próbowali zachowywać się jak dorośli i momentami wychodziło to śmiesznie. Ogólnie książka jest bardzo przyjemna w odbiorze i idealna jako lżejsza pozycja pomiędzy bardziej wymagającymi tytułami. Świetnie mi się ją czytało, ale nie ciągnęło mnie do niej specjalnie, gdy już ją odłożyłam na półkę. Trzeci tom wciąż czeka, a mi się do niego zwyczajnie nie śpieszy.

Komu więc mogę polecić Stalowe serce? Szczególnie fanom marvelowskiego świata i akcji. Fani Sandersona i tak w końcu na te książki trafią. Ja natomiast z ogromną niecierpliwością czekam na ekranizacje. Ja jestem fanką Marvela i z przyjemnością je obejrzę. Spodziewam się też, że filmy okażą się lepsze od książki, bo to po prostu taka seria, której odbiór będzie przyjemniejszy z tymi wszystkimi efektami specjalnymi na ekranie.




13 komentarzy:

  1. No i co mam napisać, skoro przez całą recenzję miałam wrażenie, że siedzimy sobie nawzajem w głowach? :D

    No mam identyczne odczucia po tej książce. Mimo że była całkiem fajna i dużo się działo, a Cody był jedną z zabawniejszych postaci, na jakie ostatnio trafiłam, to nie poczułam się oczarowana. Wszystko było dobre, ciekawe i poprawne, ale nie porywające, a do tego przyzwyczaił mnie Sanderson.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I aż boję się spytać, co masz teraz w planach, bo znowu wyjdzie, że czytamy to samo :D

      To co czytasz? :D

      Usuń
    2. Haha :P Czytam teraz "Ostrze zdrajcy", ale sesja skutecznie mnie od książki odciąga. Ale jest świetna, wszystko mi się w niej podoba. Czytając co chwila się śmieje w głos, czy to z narracji, czy z dialogów między bohaterami. Niby świat jest tam brutalny i książę czy król może cie zabić we własnym domu, ale bohaterowie nadrabiają mocno podejściem do życia. Bardzo, bardzo polecam :)

      Usuń
  2. Mnie pierwszy tom porwał najbardziej, jednak zgadzam się z tym, że bohaterowie to nic nadzwyczajnego. Jakoś trudno się z nimi zżyć. Ja nawet szczególnie im nie kibicuje. David jest sympatyczny, ale nic więcej. Poza tym nie znoszę wątku romantycznego w tej serii. Sandersonowi zdecydowanie on nie wyszedł. Teraz czytam trzeci tom - jestem w połowie i jakoś nie mogę wbić się w akcję.
    Prawa do ekranizacji tej książki zostały wykupione, ale ciekawe czy coś z tego będzie. Trzymam kciuki, żeby jednak powstał film, bo gdyby dobrze się za to zabrać, mogłoby wyjść coś bardzo efektownego.
    Pozdrawiam :)
    houseofreaders.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat wątek romansowy był mi tutaj całkowicie obojętny. Mnie też tom pierwszy wciągnął najbardziej, ale jednak oceniam go na równi z drugim. Pierwszy miał fajną akcję, w drugim bardziej podobały mi się przemyślenia odnośnie Epików :) Ciekawa jestem, czy Tobie też tak bardzo nie spodoba się zakończenie w trzecim, bo nie trafiłam chyba jeszcze na recenzję, która by na to nie narzekała.

      Ja też trzymam kciuki żeby coś z tego jednak wyszło, bo to naprawdę może być COŚ :)

      Usuń
  3. Tak dużo o tym autorze słyszałam, że chyba wreszcie będę musiała dać mu szansę i coś jego przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sandersona pokochałam za jego "Drogę Królów" i serię o "Zrodzonej z mgły". Dlatego na pewno sięgnę po ten cykl, chociaż już wiem, że nie będzie tak dobry, jak inne jego pozycje. Trochę już takich rozczarowań się naczytałam w recenzjach "Stalowego serca". Chociaż od przeczytania nic mnie nie powstrzyma :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że czytaj :) Wiesz, ja też czytałam mnóstwo recenzji, że to seria dużo słabsza od jego "normalnych, poważnych tomiszczów fantasy" i sama tak uważam, ale z drugiej strony napotkałam osoby, które z całego jego dorobku właśnie najbardziej lubią Mścicieli. Więc kto wie, jak będzie z Tobą? :)

      Usuń
  5. Ja po "Z mgły zrodzonym" dalej stronię od Sandersona: nie spieszno mi do zakupu jego książek, więc skupiam się na czymś innym XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę się w końcu z tym Sandersonem zapoznać, czuję się zapóźniona, bo tyle o nim słyszę nawet od znajomych:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, bo naprawdę warto :) Ciekawa jestem, jaką miałabyś opinię :)

      Usuń
  7. Stalowe Serce mnie zaciekawiło, ale skoro piszesz, że bohaterowie są słabsi niż to bywa u Sandersona, to trochę zaczynam się bać. Przeczytałam na razie Ostatnie Imperium Sandersona (jutro mam nadzieję wrzucić u siebie recenzję :)) i mialam przez chwilę przesyt. Obok zachwytu światem spotkało mnie rozczarowanie bohaterami... Niemniej jednak, trafia na listę "do sprawdzenia" :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to czekam na recenzję :) Mi akurat w tej serii wszystko się podobało. W Pierwszej Erze bardziej świat niż bohaterowie, ale w Drugiej jest odwrotnie. Natomiast "Droga Królów" to dla mnie istne arcydzieło pod każdym względem, polecam :)

      Usuń

Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger