Mam taki problem z tą książką, że po jej przeczytaniu bez cienia wątpliwości zakrzyknęłam, że jest to książka słaba. Potem jednak zaczęłam się zastanawiać, czy nie jestem aby troszkę niesprawiedliwa w swoim osądzie. No bo czy powinnam książkę oceniać pod względem tego, jak mi się podobała (słabo!) czy pod względem całości (przeciętnie!)? Nie jestem zdania, że pisanie o książkach na blogu ma być obiektywne, bo to właśnie za subiektywne spojrzenie cenię blogi, ale z drugiej strony pójście całkiem w subiektywizm też jest zły. Postaram się więc tutaj wypośrodkować.
Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to debiutancka powieść Tomasza Marchewki, współscenarzysty gry Wiedźmin. Wiecie, to bardzo ważna informacja dla mnie, ponieważ ja naprawdę lubię Wiedźmina, zarówno książki, jak i gry. Może nawet szala mojej sympatii przechyla się bardziej w stronę gier. Kiedy więc w internecie pojawiła się szumna zapowiedź, że oto człowiek od Wiedźmina wydaje swoją pierwszą książkę, to z miejsca pomyślałam, że hej, ja to przecież muszę kupić! Spodobał mi się opis na okładce, spodobała mi się sama okładka, w ogóle wszystko zapowiadało naprawdę dobrą lekturę, toteż na Targach Książki szybciutko pobiegłam do stoiska wydawnictwa SQN i zdobyłam przedpremierowo swój egzemplarz. No i zaczęłam czytać. No i zaczęły się schody.
To fascynujące - przerwał mu Petr - ale do rzeczy Wchodzisz, siadasz, tasujesz. Sztos. Kiedy się zesrało?
Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to jedna z tych książek, w których już pierwsze zdanie mówi nam o tym, czego możemy się spodziewać. Marchewka zrobił coś więcej - właściwie pierwsze zdanie, a raczej pierwszy akapit streszcza nam całą książkę. Leci to tak: "Uliczne przysłowie Hausenberga mówi, że prawdziwy mężczyzna musi w życiu zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze, owo życie przegrać, czyli stracić wszystko, co posiada. Po drugie, odrodzić się dla nocy i odegrać z zyskiem, bo uczyni go to mocniejszym niż kiedykolwiek. Po trzecie, spłodzić syna - tak po prostu, bez dodatkowych warunków". Po przeczytaniu tego byłam pewna, że w książce główny bohater poniesie porażkę tylko po to, by pod koniec książki cudownie zabłysnąć. Gdy tak się stało odczułam wręcz satysfakcję, problem tylko w tym, że zupełnie nie podoba mi się sposób, w jaki do tego doszło. Bo widzicie, główny bohater książki faktycznie na początku ponosi porażkę, ale między tą porażką a końcowym sukcesem nie ma nic. Żadnych wniosków, żadnych ćwiczeń związanych z karcianą profesją, żadnych refleksji. Książka kończy się w sposób najbardziej oczywisty z możliwych, ale niestety kompletnie nie przemawia do mnie to, że bohater nagle dostał zastrzyku mocy i geniuszu.
źródło |
Akcja książki rozgrywa się w mieście Hausenberg, w którym króluje zbrodnia, a wszelkie problemy rozwiązuje się pięściami. To skupisko wszelkich złodziei, morderców i szulerów; w tym mieście toczy się gra, a kantowanie w karty urosło do rangi sztuki. I to właściwie wszystko, co wiemy o samym mieście i ogólnie o świecie, w jakim przyszło żyć bohaterom. W książce zupełnie brakuje jakiegoś tła, umiejscowienia miasta w większej całości. Nie wiemy, jaki panuje tutaj ustrój, gdzie to miasto leży, a o tym, że jest jakiś król dowiadujemy się dopiero pod koniec. Hausenberg jawi się też jako miasto, w którym oprócz szulerki, złodziejstwa i zabójstw nie ma żadnych innych profesji. Brakuje zwykłych ludzi, których można by było spotkać na ulicach tego miasta, brakuje gwaru i życia, jakie toczyłoby się tutaj za dnia. Autor poza przestępczym elementem miasta wprowadza jedynie teatr, bo pracuje w nim kochanka głównego bohatera, oraz inżyniera, który również ma w książce swoją rolę do odegrania. Z tego powodu książka jest dla mnie zupełnie niekompletna. Marchewka głównie stawiał tutaj na akcje, ale jednak ten brak tła boli.
Hazard to nie jest gra w karty. To jest gra w ludzi.
Głównym bohaterem zapewne miał być Slava, młody szuler, który szturmem chciał wedrzeć się na szulerskie salony i zabłysnąć jakąś większą akcją, ale w trakcie książki gdzieś jego funkcja tego głównego się zagubiła. Dość szybko poznajemy też drugą, niezwykle istotną postać, czyli Petra, który sam siebie nazywa pierwszym pośród złodziei. Zaraz potem dochodzi postać trzecia - zabójca Nino. Cała ta trójka idealnie przedstawia zawody, jakie znajdziemy w mieście. Nino jednak bardzo szybko schodzi na dalsze tory, Petr natomiast w pewnym momencie przejmuje rolę głównego bohatera, by na końcu zostać potraktowanym po macoszemu. Nie wypowiem się za bardzo o charakterach bohaterów, bo i nie mam o czym pisać. Oni po prostu byli, bez żadnych cech szczególnych, bez konkretnie zbudowanych osobowości, a jedyne co mogę powiedzieć na temat Petra i Slavy to to, że cierpieli na przerost ambicji. Kobiet w książce nie ma praktycznie w ogóle, a jeśli już są, to ich rola sprowadza się do bycia oszałamiająco piękną niewiastą. To książka niewątpliwie męska również z tego względu, że szulerka, słownictwo, seks i szorstkość bohaterów w obyciu buduje taki klimat.
Jeśli chodzi ogólnie o budowę książki i moje z niej wrażenia, to przez pierwsze 100 stron byłam strasznie rozczarowana i zniechęcona, bo zupełnie nie wiadomo było, o co w tej książce chodzi. Jaka jest fabuła? O czym ta książka w ogóle jest? Co autor chciał napisać? Te pytania ciągle kołatały mi się w głowie. Poznawaliśmy bohaterów, miasto, ale akcji żadnej nie było widać. Dopiero potem coś zaczęło się z tego wyłaniać, ale do końca książka nie potrafiła mnie do siebie przekonać i wyglądałam jej końca z niecierpliwością. Brak ciekawych bohaterów zdecydowanie nie poprawiał sytuacji. Dodatkowo przeraźliwie irytowało mnie to, że postacie w swoich myślach kilka razy potrafili powtórzyć to samo, jakby przypominając nam o tym, co działo się zaledwie kilka lub kilkanaście stron wcześniej. Im dalej w las, tym zdarzało się to rzadziej, ale wciąż pod koniec trafiła się postać, która streściła nam to, co było wcześniej. Początkowo książka była też dla mnie toporna, wcale nie pomagały temu retrospekcje, których było dość sporo i które bardzo często nie wnosiły nic do książki, a jedynie przerywały ciągłość akcji. Ale tutaj też pod koniec sytuacja się poprawiła.
Nigdy
nikomu nie ufaj, a już na pewno nie kobiecie. Nawet jeżeli będzie ci
wierna, to wykorzystają ją, żeby się do ciebie dobrać. W tym fachu nie
ma miejsca na romanse. Zresztą każda kobieta w końcu cię zdradzi. Tak
było, jest i będzie. A ty możesz być tylko kolejnym frajerem, który
uważa siebie za wyjątek.
Narzekam i narzekam, czy jest więc w tej książce coś, co mi się podobało? Może was zaskoczę, ale tak. Podobała mi się historia z inżynierem, która była dla mnie bardzo przemyślana i od początku do końca poprowadzona porządnie. Bo z resztą książki mam właściwie zupełnie odwrotne wrażenie - że autor zaczął pisać i nie do końca wiedział, co właściwie chce napisać. Wątek inżyniera wnosi też drobną nutę steampunku do powieści. Jeśli natomiast chodzi o karty i kantowanie w nich, to faktycznie Marchewka się tutaj postarał i zaprezentował nam kilka trików wraz z ich dokładnym opisem. Jeśli więc nie chcecie sięgnąć po książkę tylko dlatego, że nie umiecie grać w karty, to nie obawiajcie się - autor dość dobrze wszystko tłumaczy.
Zmierzając do końca tego przydługiego tekstu powiem wam, że nie mogę polecić tej książki, co pewnie sami wywnioskowaliście, jeśli dobrnęliście do tego fragmentu. Po kolejne książki z serii na pewno nie sięgnę, a z tego, co się orientuję, kontynuacja będzie. Całość cyklu nosi nazwę Miasto szulerów. Może jeszcze kiedyś spróbuje z książkami Tomasza Marchewki, ale na Slavę i spółkę nie mam ochoty.
Wiesz, na początku po tytule książki spodziewałam się zbioru poruszających reportaży społecznych :D
OdpowiedzUsuńNo i cóż, słabi bohaterowie, niedopracowany świat i skopane zakończenie - nie zachęciłaś. Ale chyba o to chodziło. Dziękuję za oszczędzenie mi czasu, który mogłam zmarnować na tę powieść :)
Nooo... w sumie tytuł taki trochę reportażowy xD
UsuńProszę :)
Po przeczytaniu opinii stwierdzam, że na razie książką się nie zainteresuję, tyle ciekawszych propozycji czytelniczych czeka na liście. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Widziałam, że autor ma zarypistego kota. I to mój główny powód do zainteresowania się tą książką xd
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
To Read Or Not To Read
Nie, nie, nie, nie. Cytaty już mnie zniechęcają, a Twoja recenzja tylko utwierdza w przekonaniu, że nie jest to książka dla mnie. Nie umniejsza to jednak faktu, że masz bardzo lekki i fajny styl pisania, dobrze mi się Ciebie czyta :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie, Patty z bloga pattbooks.blogspot.com
Dziękuje, bardzo to miłe :D
UsuńPozdrawiam również :)
No właśnie... przez autora przemknęło mi przez myśl, by to przeczytać. Dobrze, że tylko przemknęło. Chociaż jakby mi się trafiła to pewnie bym ją przeczytała, ale kupować nie będę.
OdpowiedzUsuńNo właśnie ja żałuję że poleciałam na nowość a nie zaczekałam na recenzje, chociaż jak patrzę to opinie książka zbiera same pozytywne, więc... cóż :)
UsuńA co w blogferze ich nie zbiera? :D Wiesz, gdybym bardzo chciała i tak bym kupiła, nawet mimo wielu pozytywów - po prostu nie czuje, że "muszę" to mieć.
UsuńA ja się tyle dobrego o niej naczytałam i tak się napaliłam. W takim razie raczej obniżę trochę swoje oczekiwania względem niej, ale wciąż przeczytam. Podoba mi się tematyka kanciarzy karcianych, "Wielki Szu" też przypadł mi do gustu, więc dam szansę. Ale dzięki Tobie nie nastawię się na coś wspaniałego ;)
OdpowiedzUsuńTo jest dobre podejście :) W takim razie czekam na recenzję, jestem ciekawa, jak Ty to odbierzesz :)
UsuńNakręciłam się już na tę książkę, a tu taka recenzja :P Mimo wszystko jestem bardzo ciekawa i zamierzam w najbliższym czasie przeczytać :)Mam nadzieję, że nie będę aż tak zawiedziona...
OdpowiedzUsuńO, a mi się ta książka podobała ogromnie. Bardzo dobrze mi się czytało i właśnie podobał mi się wykreowany świat. Ale wiadomo, każdy lubi coś innego. ;)
OdpowiedzUsuń