Kiedyś usłyszałam, że aby dobrze poznać dany kraj, jego mentalność i
społeczeństwo, należy przede wszystkim rozmawiać z jego mieszkańcami i
sięgać po książki pisane przez jego rodzimych autorów. Wszelkie
opracowania, reportaże i książki podróżnicze pisane z perspektywy
obcokrajowca mogą dać nam mylne wrażenie. Po przeczytaniu Czerwonych
Dziewczyn przypomniałam sobie te słowa i dopiero teraz w pełni je
zrozumiałam. Chociaż wcześniej czytałam już o Japonii, książka Kazuki Sakuraby pozwoliła mi w dużo większym stopniu wniknąć w Japonię i poczuć jej klimat.
Za Czerwone Dziewczyny autorka dostała nagrodę Mystery Writers of Japan. Jest to saga rodzinna i jako taka opisuje historię trzech pokoleń: babki Manyo, córki Kemari i wnuczki Toko. Cała trójka pochodzi z szanowanego rodu Akakuchibów, mieszkającego w majestatycznej posiadłości na wzgórzu, w Benimidori. Jak łatwo można się domyślić, pierwsza do głosu zostaje dopuszczona Manyo. A raczej jej historia, ponieważ narratorką całej książki jest Toko. Manyo poznajemy jako dziecko, które zostało porzucone przez ludzi zwanych cudzoziemcami z gór. Dziewczynkę przygarnia młoda para i wychowuje ją najlepiej, jak potrafi. Jakiś czas później dorosła już dziewczyna wychodzi za mąż i zostaje panią w domu Akakuchibów. Jej wątek rozkręca się stopniowo, wnosząc do powieści pomieszanie japońskich wierzeń i magii z rzeczywistością, Manyo bowiem jest jasnowidzącą. Jej dar jest przekleństwem, ponieważ kobieta widzi to, czego nikt z nas nie chciałby widzieć: poznaje przyszłość swoich dzieci, swojego męża, a także zna daty ich śmierci. Kemari to przywódczyni damskiego gangu motocyklowego, której życie przepełnione jest adrenaliną i walką z pozostałymi gangami – do czasu, gdy życie brutalnie zmusza ją do tego, by dorosła, choć ona nigdy tak naprawdę tego nie robi. Trzecia z kobiet rodu Akakuchibów, a zarazem narratorka całej powieści, czyli Toko, to dziewczyna, która nie potrafi znaleźć sobie na świecie swojego miejsca. Żyje w cieniu swojej babki i matki, uznając się za niegodną tego, że jest ich spadkobierczynią.
Czerwone dziewczyny rozkręcają się powoli, ale w pewnym momencie wprost nie mogłam się od tej książki oderwać i tak było już niemal do końca. Niemal, bo książka ma jedną wadę – jest bardzo nierówna. Wątek Manyo stanowi wstęp do całej historii, która swoje wyżyny osiąga przy części dotyczącej Kemari. Opowieść o przywódczyni motocyklowego gangu niezwykle wciąga nie tylko z powodu jej samej, ale również dlatego, że poznajemy inne dzieci Manyo i dalsze losy rodu Akakuchibów. Niestety potem następuje gwałtowny spadek, bo do głosu dochodzi Toko. W jej części mamy wątek detektywistyczny, tak ochoczo reklamowany przez wydawcę. I zupełnie nie wiem, dlaczego wydawnictwo położyło nacisk akurat na to, ponieważ ta historia jest najnudniejsza i najsłabsza w całej książce. Dodatkowo części, które opowiadała dziewczyna, miały swój klimat – tworzyły owianą mistycyzmem legendę Akakuchibów. Gdy przeszliśmy do czasów współczesnych i opisywania historii z perspektywy pierwszej osoby, ten klimat zupełnie gdzieś się zagubił. Autorka kreuje Toko na zagubioną w nowoczesnej Japonii nijaką dziewczynę, która nie wie, jak pokierować swoim życiem, i ta nijakość mocno wpłynęła na cały wątek, również go takim czyniąc.
Napisałam na samym początku, że dzięki Czerwonym Dziewczynom można poznać Japonię od wewnątrz. Dzieje się tak dlatego, że książka nie tylko opowiada historię trzech kobiet z jednego rodu, ale jest też pięknym przekrojem Japonii od połowy lat czterdziestych aż do współczesności. Autorka opowiada nam o przemianach kulturowych, gospodarczych i społecznych; snuje opowieść o tym, jak Japonia po wojnie próbuje stanąć na nogi. Historia Manyo dzieje się zaraz po zakończeniu wojny, gdzie w Japonii wciąż silnie zakorzeniona jest tradycja i poświęcenie dla rodu, firmy i kraju. Każdy zna swoje miejsce na świecie i jasny jest podział ról. W przypadku jej córki, Kemari, ten podział stopniowo zanika. Do tej pory rolą kobiety było dbanie o dom wychowywanie dzieci, natomiast w czasach Kemari nie jest to już takie oczywiste. Natomiast pokolenie Toko ma prawo żyć własnym życiem i związać się z kimś z miłości; widać tutaj już tę nowoczesność, która przybyła do Japonii z Zachodu. Dziewczyna nie musi wychodzić za mąż przez zawartą między rodzinami umowę; Toko może mieć chłopaka, jakiego chce i jeździć z nim do hoteli miłosnych. Czerwone Dziewczyny opisują więc nie tylko historię trzech pokoleń rodu Akakuchibów, ale na ich przykładzie pokazują zmiany, jakie zachodziły w całym kraju.
Podczas czytania tej książki były momenty, gdzie miałam silne wrażenie, że tak naprawdę czytam mangę albo oglądam anime (zresztą co się dziwić, skoro autorka ma na swoim koncie mangę Gosick i trochę light novels). To wrażenie było szczególnie mocne przy wątku Kemari. Ileż to ja się naoglądałam już historii o młodocianych łobuzach, buntownikach, którzy jeżdżą na motorach, biją się i rządzą własnym terenem? Którzy trzęsą całą szkołą, ale jednocześnie mają własny kodeks moralny? Nie jest to jednak wątek pełen akcji, chociaż więcej się tutaj dzieje - to po prostu świetna obyczajówka. Niemniej jednak fani mangi i anime mogą się tutaj poczuć jak w domu. Książka ma też mnóstwo fascynujących postaci drugoplanowych, jak Momoyo, złodziejka mężczyzn, której Kemari nie widziała (wybiórcza ślepota, nie zauważała jej istnienia), brat Kemari, Kodoku, który jest podręcznikowym przykładem hikikomori (chłopak zamykał się w domu i nie chciał wyjść, bo naczytał się np. o broni nuklearnej, więc po co się starać, skoro wszyscy zginiemy) czy robotnik Toyohisa, przywiązany do starych zasad i wielkiego pieca w hucie, symbol wszystkich tych Japończyków, którzy nie mogli pogodzić się z przyjściem zmian.
Za Czerwone Dziewczyny autorka dostała nagrodę Mystery Writers of Japan. Jest to saga rodzinna i jako taka opisuje historię trzech pokoleń: babki Manyo, córki Kemari i wnuczki Toko. Cała trójka pochodzi z szanowanego rodu Akakuchibów, mieszkającego w majestatycznej posiadłości na wzgórzu, w Benimidori. Jak łatwo można się domyślić, pierwsza do głosu zostaje dopuszczona Manyo. A raczej jej historia, ponieważ narratorką całej książki jest Toko. Manyo poznajemy jako dziecko, które zostało porzucone przez ludzi zwanych cudzoziemcami z gór. Dziewczynkę przygarnia młoda para i wychowuje ją najlepiej, jak potrafi. Jakiś czas później dorosła już dziewczyna wychodzi za mąż i zostaje panią w domu Akakuchibów. Jej wątek rozkręca się stopniowo, wnosząc do powieści pomieszanie japońskich wierzeń i magii z rzeczywistością, Manyo bowiem jest jasnowidzącą. Jej dar jest przekleństwem, ponieważ kobieta widzi to, czego nikt z nas nie chciałby widzieć: poznaje przyszłość swoich dzieci, swojego męża, a także zna daty ich śmierci. Kemari to przywódczyni damskiego gangu motocyklowego, której życie przepełnione jest adrenaliną i walką z pozostałymi gangami – do czasu, gdy życie brutalnie zmusza ją do tego, by dorosła, choć ona nigdy tak naprawdę tego nie robi. Trzecia z kobiet rodu Akakuchibów, a zarazem narratorka całej powieści, czyli Toko, to dziewczyna, która nie potrafi znaleźć sobie na świecie swojego miejsca. Żyje w cieniu swojej babki i matki, uznając się za niegodną tego, że jest ich spadkobierczynią.
Powiem
wam, że ja też zawsze uwielbiałam opowieści moich dziadków.
Pewnie dlatego, że choć dotyczą prawdziwych wydarzeń, brzmią jak
jakieś legendy.
Czerwone dziewczyny rozkręcają się powoli, ale w pewnym momencie wprost nie mogłam się od tej książki oderwać i tak było już niemal do końca. Niemal, bo książka ma jedną wadę – jest bardzo nierówna. Wątek Manyo stanowi wstęp do całej historii, która swoje wyżyny osiąga przy części dotyczącej Kemari. Opowieść o przywódczyni motocyklowego gangu niezwykle wciąga nie tylko z powodu jej samej, ale również dlatego, że poznajemy inne dzieci Manyo i dalsze losy rodu Akakuchibów. Niestety potem następuje gwałtowny spadek, bo do głosu dochodzi Toko. W jej części mamy wątek detektywistyczny, tak ochoczo reklamowany przez wydawcę. I zupełnie nie wiem, dlaczego wydawnictwo położyło nacisk akurat na to, ponieważ ta historia jest najnudniejsza i najsłabsza w całej książce. Dodatkowo części, które opowiadała dziewczyna, miały swój klimat – tworzyły owianą mistycyzmem legendę Akakuchibów. Gdy przeszliśmy do czasów współczesnych i opisywania historii z perspektywy pierwszej osoby, ten klimat zupełnie gdzieś się zagubił. Autorka kreuje Toko na zagubioną w nowoczesnej Japonii nijaką dziewczynę, która nie wie, jak pokierować swoim życiem, i ta nijakość mocno wpłynęła na cały wątek, również go takim czyniąc.
Napisałam na samym początku, że dzięki Czerwonym Dziewczynom można poznać Japonię od wewnątrz. Dzieje się tak dlatego, że książka nie tylko opowiada historię trzech kobiet z jednego rodu, ale jest też pięknym przekrojem Japonii od połowy lat czterdziestych aż do współczesności. Autorka opowiada nam o przemianach kulturowych, gospodarczych i społecznych; snuje opowieść o tym, jak Japonia po wojnie próbuje stanąć na nogi. Historia Manyo dzieje się zaraz po zakończeniu wojny, gdzie w Japonii wciąż silnie zakorzeniona jest tradycja i poświęcenie dla rodu, firmy i kraju. Każdy zna swoje miejsce na świecie i jasny jest podział ról. W przypadku jej córki, Kemari, ten podział stopniowo zanika. Do tej pory rolą kobiety było dbanie o dom wychowywanie dzieci, natomiast w czasach Kemari nie jest to już takie oczywiste. Natomiast pokolenie Toko ma prawo żyć własnym życiem i związać się z kimś z miłości; widać tutaj już tę nowoczesność, która przybyła do Japonii z Zachodu. Dziewczyna nie musi wychodzić za mąż przez zawartą między rodzinami umowę; Toko może mieć chłopaka, jakiego chce i jeździć z nim do hoteli miłosnych. Czerwone Dziewczyny opisują więc nie tylko historię trzech pokoleń rodu Akakuchibów, ale na ich przykładzie pokazują zmiany, jakie zachodziły w całym kraju.
— Tōko, czy wiesz, że
gdy w Japonii jeszcze przed epoką Meiji tłumaczono z języka
angielskiego słowo „miłość”, nie istniał dla niego żaden dobry
odpowiednik? Krótko mówiąc, nie mieliśmy koncepcji czegoś takiego
jak uczucie romantyczne. Tak się składa, że moda na
nieprzewidywalne i kapryśne zauroczenie przyszła do nas z Zachodu.
Podczas czytania tej książki były momenty, gdzie miałam silne wrażenie, że tak naprawdę czytam mangę albo oglądam anime (zresztą co się dziwić, skoro autorka ma na swoim koncie mangę Gosick i trochę light novels). To wrażenie było szczególnie mocne przy wątku Kemari. Ileż to ja się naoglądałam już historii o młodocianych łobuzach, buntownikach, którzy jeżdżą na motorach, biją się i rządzą własnym terenem? Którzy trzęsą całą szkołą, ale jednocześnie mają własny kodeks moralny? Nie jest to jednak wątek pełen akcji, chociaż więcej się tutaj dzieje - to po prostu świetna obyczajówka. Niemniej jednak fani mangi i anime mogą się tutaj poczuć jak w domu. Książka ma też mnóstwo fascynujących postaci drugoplanowych, jak Momoyo, złodziejka mężczyzn, której Kemari nie widziała (wybiórcza ślepota, nie zauważała jej istnienia), brat Kemari, Kodoku, który jest podręcznikowym przykładem hikikomori (chłopak zamykał się w domu i nie chciał wyjść, bo naczytał się np. o broni nuklearnej, więc po co się starać, skoro wszyscy zginiemy) czy robotnik Toyohisa, przywiązany do starych zasad i wielkiego pieca w hucie, symbol wszystkich tych Japończyków, którzy nie mogli pogodzić się z przyjściem zmian.
Jestem pod tak wielkim wrażeniem tej powieści, że naprawdę
mogłabym jeszcze o niej pisać długo. Styl autorki jest powściągliwy,
tajemniczy, przesycony pewną dozą mistycyzmu, który dodatkowo nadaje
powieści klimatu. Sporo w Czerwonych Dziewczynach elementów
uniwersalnych, z którymi i my będziemy mogli się utożsamiać.
Jednocześnie sporo w niej elementów typowych dla Japończyków. Ja ze
swojej strony gorąco polecam fanom sag rodzinnych i powieści
obyczajowych. Również zwolennicy realizmu magicznego znajdą tu coś dla
siebie, ale głównie w pierwszej części. Przede wszystkim jednak polecam książkę tym, którzy chcą
dowiedzieć się czegoś więcej o Japonii. Dla osoby zainteresowanej Krajem
Kwitnącej Wiśni to jedna z tych pozycji, z którymi naprawdę warto się
zapoznać.
Lubię książki, dzięki którym mogę nieco lepiej poznać kulturę innych krajów, a ten tytuł wydaje się odpowiedni ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że się nie zawiedziesz :)
UsuńTak się składa, że akurat Japończycy mają super sagi rodzinne. Jakoś tak mają do tego talent ;)
OdpowiedzUsuńO, a podrzucisz może jakieś ciekawe tytuły? Znalazłam jeszcze "Ulicę tysiąca kwiatów" Gaila Tsukiyamy :)
UsuńZ chęcią przeczytam. Lubię sagi rodzinne - to raz, a dwa, że klimaty Japonii także grają mi w duszy :)
OdpowiedzUsuńW takim razie jest bardzo duża szansa, że Tobie także tak bardzo się spodoba, jak i mi :)
UsuńPowieść piękna, zmysłowa, otulona w kwiaty kwitnącej wiśni i tradycyjne kimono, okryta baśniowymi i mistycznymi nutami, spowita w legendę opowiadaną od zamierzchłych czasów, zawartą w kronikach starożytnej Japonii. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina