W
tej części ziściły się moje nadzieje odnośnie Steris, i dziewczyna nie tylko
zajęła szczególne miejsce w całej historii, ale także zaczęła pasować tam,
gdzie rzucił ją los. Wątek romantyczny jej i Waxa, którego niby nie ma, ale
jednak jest, poprowadzony został w bardzo fajny, uroczy i słodki sposób, i myślę,
że jest on znacznie lepiej zarysowany niż ten dotyczący Vin i Elenda z
poprzednich części. Co jest cudowne to ten fakt, że Marasi nie odgrywa roli odrzuconej kobiety, tylko po prostu przechodzi z tym do porządku dziennego i idzie dalej. Przyznam, że tego się nie spodziewałam, ale jestem bardzo mile tym zaskoczona.
Sięgnął do kabury i wyjął jedną ze spluw. Nadawał tym zardzewiałym rzeczom imiona, ale Wayne nigdy ich nie pamiętał. To była ta z długą rurą z przodu, co to spluwała kawałkami metalu w złych gości.
Wayne
i Wax jak zwykle są w formie, bawiąc nas i zadziwiając swoimi wyczynami. Ich
dialogi są przecudowne, cięte riposty wspaniałe, a moment, w którym zaczęli
przerzucać się wymyślnymi nazwami technik, którymi nazwali swoje absurdalne strategie działania, jeszcze bardziej pokazuje, że znają
się jak łyse konie, mają za sobą mnóstwo wspólnych przeżyć i jeden za drugiego
dałby się pokroić. Zresztą pod koniec książki jest jedna fajna scena związana z
tą dwójką… dość dramatyczna, ale za to jeszcze bardziej cementująca moje
odczucia. I jak tu ich nie kochać?
Poprzednie części kwadrylogii opierały się bardziej na części detektywistycznej, niż na czystej akcji. Tutaj jest odwrotnie, i gdybym miała w jednym zdaniu scharakteryzować książkę, powiedziałabym, że to taki Indiana Jones w stylu Sandersona. Pościgi, starożytne artefakty, ruiny, które walą ci się na głowę... no okej, tutaj akurat nic się nikomu na głowę nie waliło, ale wiecie, chodzi mi o ten klimat, gdzie szukamy starożytnych budowli, a potem próbujemy wygrać starcie z zabójczymi pułapkami.
Poprzednie części kwadrylogii opierały się bardziej na części detektywistycznej, niż na czystej akcji. Tutaj jest odwrotnie, i gdybym miała w jednym zdaniu scharakteryzować książkę, powiedziałabym, że to taki Indiana Jones w stylu Sandersona. Pościgi, starożytne artefakty, ruiny, które walą ci się na głowę... no okej, tutaj akurat nic się nikomu na głowę nie waliło, ale wiecie, chodzi mi o ten klimat, gdzie szukamy starożytnych budowli, a potem próbujemy wygrać starcie z zabójczymi pułapkami.
W "Żałobnych Opaskach" jeszcze bardziej widać, jak autor bawi się swoimi
bohaterami, konwencją, i najwyraźniej sam czerpie z tego ogromną radość. Nie
jest to poważne fantasy, sztywne w swoim w stylu, pełne podniosłego tonu i
poczucia wyższości, bo oto na naszych oczach odgrywają się losy wszechświata...
Nie, absolutnie nie. Owszem, całość jest świetna i niczym nie ustępuje innym
książkom, dzieją się ważne rzeczy, istotne dla całego świata, ale historia
poprowadzona jest jednocześnie w naprawdę przystępny i zabawny sposób, z
którego możemy czerpać sporo rozrywki. Żałuję, że nie potrafię przekazać tego
tak, jakbym chciała – ciągle czuje, że coś mi umyka, że używam niewłaściwych
słów. Powiedzmy więc po prostu, że to jest Sanderson, i to trzeba
przeczytać, żeby w pełni docenić kunszt tego pisarza.
Jak decydowali, co jest cenne? Może po prostu zbierali się wszyscy razem, siadali w tych swoich garniturach i sukniach, i mówili: "Ej. Zacznijmy zjadać rybie jajeczka i niech ten towar będzie naprawdę drogi. Aż im od tego zardzewieją mózgi". A później wszyscy się śmiali, jak to bogacze, i zrzucali z dachu paru służących, żeby zobaczyć, jakie rodzaju mokre plamy zostawią na ziemi.
Jedyne do czego mogę się przyczepić to tłumaczenie, a raczej pewne błędy w druku, gdzie nagminnie Wax mylony był z Waynem i na odwrót. W poprzednich tomach też czasem zdarzało mi się to zauważyć, ale tutaj widziałam to aż za często. Skutkowało to czytaniem zdania po dwa razy, żeby zrozumieć, o co chodzi.
Końcówka książki zapowiada nam wielkie wydarzenia, które będą dziać się w następnym tomie. Zmiany, jakaś wielka, tajemnicza siła, której nadejście delikatnie nam już wcześniej sugerowano, oraz nowy lud ze swoimi obyczajami i technologią, który pojawił się już w "Żałobnych opaskach". Ja osobiście nie mogę się doczekać kontynuacji, a świadomość, że kwadrylogia Waxa i Wayne zaraz się skończy, wywołuje u mnie wielki smutek. Ostatnia część Drugiej Ery, a więc "Zaginiony Metal", ma się pojawić po trzecim tomie Archiwum Burzowego Światła (który to ma być u nas wydany w tym roku). Pozostaje mi tylko liczyć na to, że w Trzeciej Erze autor rzuci nam równie smakowitych bohaterów do pożarcia.
Końcówka książki zapowiada nam wielkie wydarzenia, które będą dziać się w następnym tomie. Zmiany, jakaś wielka, tajemnicza siła, której nadejście delikatnie nam już wcześniej sugerowano, oraz nowy lud ze swoimi obyczajami i technologią, który pojawił się już w "Żałobnych opaskach". Ja osobiście nie mogę się doczekać kontynuacji, a świadomość, że kwadrylogia Waxa i Wayne zaraz się skończy, wywołuje u mnie wielki smutek. Ostatnia część Drugiej Ery, a więc "Zaginiony Metal", ma się pojawić po trzecim tomie Archiwum Burzowego Światła (który to ma być u nas wydany w tym roku). Pozostaje mi tylko liczyć na to, że w Trzeciej Erze autor rzuci nam równie smakowitych bohaterów do pożarcia.
Ocena: 10/10.
"Żałobne opaski", Brandon Sanderson, wydawnictwo MAG, rok wydania 2016, s. 384
Poprzednie w serii:
1. Z mgły zrodzony
2. Studnia wstąpienia
3. Bohater wieków
Brzmi naprawdę świetnie! Póki co Sanderson mnie do siebie w 100% nie przekonał, ale być może powinnam dać mu kolejną szansę.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo nieobiektywna w przypadku tego autora, ale szczerze zachęcam do tej kolejnej szansy. A co czytałaś Sandersona? :)
Usuń