06 lutego

06 lutego

O słodki nekromanto. "Magiczne Akta Scotland Yardu" Anny Lange

Nie należę do ludzi, którzy zwracają szczególną uwagę na pierwsze zdanie w książce. W Magicznych Aktach Scotland Yardu poświęciłam jednak chwilę na wpatrywanie się w początek pierwszego rozdziału, i ze zdziwieniem odkryłam, że uśmiecham się do kartki. Z tego jednego zdania dowiedziałam się, że książka będzie nie tyle o magii - jak głosi tytuł - ale o CZARNEJ magii. Autorka postanowiła poruszyć lubiany przeze mnie temat nekromancji, który jakoś rzadko spotykam w książkach fantasy. A jeśli już spotykam, to tą mroczną sztuką magii para się ten zły. Może nawet Główny Zły. Natomiast w Magicznych Aktach Scotland Yardu nekromantą jest ten dobry! Tego jeszcze nigdy nie spotkałam, i z miejsca byłam absolutnie zachwycona pomysłem. Clovis LaFay, bo to o nim mowa, na dodatek jest głównym bohaterem. To z kolei oznacza, że duchów i truposzy będzie pod dostatkiem. A jako czynnik trzeci, który przemawia za tym, by książkę polubić, jest humor wpleciony zarówno w dialogi, jak i w narrację. 

Chłopak przez trzy lata tłukł się po wszystkich miastach studenckich na kontynencie, a ci myśleli, że go więzień i dziwka wystraszą!

Magiczne Akta Scotland Yardu to historia o mężczyźnie z szanownej, starej rodziny LaFayów, która od lat trudni się sztuką czarnej magii. Clovis nie ma dobrych kontaktów z rodziną, a każde jego spotkanie z nimi to droga przez mękę. Jakby tego było mało, to w dzieciństwie spotkało go parę traumatycznych przeżyć, głównie za sprawą syna jego brata, starszego od samego Clovisa zaledwie o kilka lat. Clovis zaraz po ukończeniu szkoły wyjeżdża z kraju i tuła się po świecie, dziwnym trafem lądując w różnych zakątkach świata właśnie wtedy, kiedy szykują się tam kłopoty. W końcu jednak wraca i mniej więcej w tym momencie rozpoczyna się właściwa akcja książki. A skoro to książka, gdzie pierwsze skrzypce gra nekromanta, to oczywiście od razu lądujemy na cmentarzu.

- Oczywiście. Skontaktowałem się z osobą, która służyła poprzednio u pewnego profesora matematyki z Cambrige. - Clovis dopowiedział sobie, że zatem żadnym ekscentrycznym wyskokom ze strony pracodawcy dziwić się nie powinna.

Anna Lange stworzyła porywają historię w klimatach wiktoriańskiej Anglii, tym bardziej, że jest to debiut. Początkowo topornie mi się książkę czytało ze względu na styl pisania (miałam wrażenie, że szyk zdania jest czasem zły, język bardziej potoczny, momentami nie mogłam się odnaleźć, kto albo do kogo wypowiedział daną kwestię) ale ostatnie 50 stron przerzucałam tak, jakby od tego zależało moje życie. Fabuła kręci się wokół kryminalnych zagadek - w końcu są to akta Scotland Yardu, aczkolwiek Clovis drugim Sherlockiem nie jest i nie próbuje nim być - i nawet jeśli od początku było wiadomo, kto będzie pełnił rolę Zła Naczelnego, to i tak czytałam książkę z ogromną przyjemnością. Autorka prowadziła nas przez kolejne strony swojej powieści w sposób, który w ogóle nie nużył, a przedstawienie realiów tamtych czasów wypadło świetnie. Niemniej jednak główną siłą napędową Magicznych Akt Scotland Yardu są bohaterowie, i dla mnie jest to tak naprawdę czwarty i najmocniejszy czynnik, który przemawia za tą książką. Bo widzicie, w powieści Anny Lange głównych bohaterów tak naprawdę jest trójka. Wymieniony już wcześniej Clovis LaFay to diablo uroczy, słodki, nieporadny i zagubiony w życiu mężczyzną, który pomimo cech nie do końca męskich mężczyzną pozostaje (i to jest dosyć zagadkowe). Clovis nie nadąża za “nowoczesnym” językiem, a więc takim, którym posługują się ludzie z ulicy, jest zupełnie oderwany od rzeczywistości, a jednak można na nim polegać i dzięki swojej wiedzy i uprzejmości stopniowo zdobywa szacunek nawet najbardziej niechętnych mu ludzi (z pominięciem rodziny). Zaraz po powrocie do kraju Clovis spotyka swojego szkolnego kolegę, Johna Dobsona, w którym mimowolnie budzą się odruchy opiekuńcze na widok młodszego kolegi. John bowiem z natury jest opiekuńczy, odpowiedzialny, szczery i prostolinijny, dodatkowo strzeże litery prawa jako nadinspektor Podwydziału Spraw Magicznych. Zmierzam do tego, moi drodzy, że ta dwójka jest ze sobą w tak doskonałej komitywie i tak doskonale wpisuje się w schemat dwóch panów w związku homoseksualnym, że nie sposób ich mimowolnie ze sobą nie sparować. No dobrze, ludzie którzy nie posiadają tak skrzywionego umysłu jak mój, pewnie tego nie zrobią, ale obstawiam, że płci pięknej przyjaźń i charaktery tej dwójki wielce przypadną do gustu.

Jacob Snaith miał strasznego pecha. Przyjechać na białym koniu w celu ratowania księżniczki przed smokiem i najpierw natrafić na przebywającego u niej w gościnie złego czarnoksiężnika, a potem zostać razem ze smokiem wyrzuconym przez nią z zamku...

Żeby opisowi stało się zadość dodam, że trzecim głównym bohaterem, a w zasadzie bohaterką, jest siostra Johna, Alicja. Dziewczę to zaradne i rozsądne, nie żadna księżniczka w opałach. Inteligenta i skora do pracy szybko zdobywa naszą sympatię, ale nie będę ukrywać, że jej wątek interesował mnie najmniej. Z pewnością rozumiecie, że panowie byli ciekawsi. 

Pewnym zaskoczeniem dla mnie było odkrycie, że książka Anny Lange to książka polskiej autorki. Dziwnym trafem mi to umknęło i dopiero wtedy, gdy zaczęłam zastanawiać się nad stylem pisania (który tłumacz przełożyłby to tak nieporadnie?) znalazłam tą informację. Cieszy mnie, że polscy autorzy mają się tak dobrze, a jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że naprawdę dobrze mi się polską fantastykę czyta. Mam w niej spore tyły i dopiero niedawno zaczęłam nadrabiać, będąc zdumiona faktem, jak wiele polskich książek fantasy pojawiło się na rynku w okresie, kiedy moje czytelnictwo niemal spadło do zera. 

Magiczne Akta Scotland Yardu gorąco polecam nie jako wybitną lekturę, która poszerzy twój światopogląd, ale naprawdę dobrą powieść, którą lekko i szybko się czyta. Pomimo wad, na które można przymknąć oko, debiut wypadł świetnie i z niecierpliwieniem będę wypatrywać kontynuacji. Bo że kontynuacja będzie, to akurat nie mam wątpliwości.

Ocena: 8/10

"Clovis LaFay. Magiczne Akta Scotland Yardu", Anna Lange, wydawnictwo SQN, rok wydania 2016, s. 448


5 komentarzy:

  1. Książka wydaje mi się interesująca i trochę żałuję, że wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi (czyli zanim wydałam majątek na inne książki :D). Co prawda ostatnio sporo książek kręci się wokół wiktoriańskiej Anglii, więc muszę sobie odpowiednio wydzielać kolejne pozycje, ale nie ukrywajmy - ten okres jest wręcz wymarzony dla kryminałów. A skoro pojawia się nekromancja w pozytywnej odsłonie, to może być ciekawie.

    A jeśli chodzi o toporny język i styl, to niestety niewykluczone, że na równi z autorem winę ponosi tłumacz lub redaktor... Czasy są trudne, czasu niewiele, więc niektóre rzeczy robi się po łebkach.

    Przy okazji zapraszam do zabawy - tym razem chodzi o podanie 10 faktów na swój temat :)

    Kamyczuś też jest zaproszona, jeśli tylko wykaże chęć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę bardzo polecam, jest naprawdę lekka i wciągająca :) Do stylu w końcu się przyzwyczaiłam i potem nawet nie zwracałam na niego uwagi... może potem jakby było lepiej? Nie jestem w stanie powiedzieć, bo pochłonęła mnie fabuła :D

    Do zabawy chętnie dołączę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam w planach, ale na razie cierpliwie czeka na swoją kolej.
    Polska fantastyka ma się bardzo dobrze i wielu zdolnych autorów mamy: "Czterdzieści i cztery" Krzyśka Piskorskiego mogę Ci polecić, albo "Smocze koncerze" Andrzeja Sawickiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czterdzieści i cztery" mam w planach, chociaż nie słyszałam o niej zbyt dobrych opinii. Powoli nadrabiam polską fantastykę, niedługo mam zamiar wziąć się za Cherezińską :)

      Usuń
  4. Już widzę że książka jest dla mnie!!! 😃😃😃 Kocham angielskie klimaty.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger