25 kwietnia

25 kwietnia

Szarlatani. O najgorszych pomysłach w dziejach medycyny


Przeglądając internet, czytając gazety czy po prostu odbierając telefony od natrętnych telemarketerów nie raz i nie dwa możemy usłyszeć o magicznych środkach obiecujących nam gruszki na wierzbie. W nadziei na poprawę zdrowia lub też osiągniecie celu na skróty damy sobie wmówić wiele rzeczy, nawet jeśli zdrowy rozsądek i życiowe doświadczenie krzyczą na alarm. Dla przykładu nie tak dawno temu moja mama pozwoliła sobie wcisnąć cudowne plasterki na odchudzanie. Wystarczy przykleić taki plasterek do brzucha, zmieniać dwa razy dziennie i voila! Zaczynamy chudnąć za jedyną stówkę za opakowanie.

Szarlataneria była, jest i będzie, bezwstydnie żerując na naszej niewiedzy i potrzebie. I zawsze, zawsze znajdą się ludzie, którzy na to pójdą. Autorka Szarlatanów wyjaśnia ten fakt nadzieją, która jest przecież nieodłącznym elementem bycia człowiekiem. Liczymy na poprawę, na cud, na wygraną w totolotka i to, że takie plasterki na odchudzanie faktycznie zadziałają, skoro ten miły pan tak nas o tym przekonywał (no i hej, przecież kosztowały stówę). A skoro takie rzeczy dzieją się i dzisiaj, przy obecnej świadomości społecznej i rozwiniętej medycynie, to co też musiało dziać się kiedyś? Ano przerażające rzeczy i uwierzcie mi — nie chcielibyście być pacjentami średniowiecznych, a nawet jeszcze dziewiętnastowiecznych lekarzy. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie w książce, o której jest dzisiejszy tekst — Szarlatani. Najgorsze przypadki w dziejach medycyny (i spójrzcie na wiele mówiącą okładkę tej książki! Przy kotle szarlatani z dyplomami w kieszeni).

Przyznam się bez bicia, że moje zaplecze książek popularnonaukowych jest małe, ale jeśli miałabym czytać tak ciekawie napisane książki, z miejsca by się to zmieniło. Absolutnie uwielbiam porównania w tej książce ("żółtopomarańczowa żrąca mieszanka kwasów azotowego i solnego wydająca opary, jakich nie powstydziłby się kociołek statystycznej disnejowskiej wiedźmy") ale też prześmiewczy humor przy opisywaniu absurdalnych i nieraz kompletnie głupich kuracji, jakie kiedyś stosowano. Jednak chociaż przy większości kuracji może ogarnąć nas histeryczny śmiech (ktoś miałby ochotę być reanimowany poprzez wdmuchiwanie dymu tytoniowego w tyłek?) to przy niektórych przechodzą też ciarki. Chyba najbardziej wstrząsnął mną rozdział o lobotomii i trepanacji czaszki. Pomysł, by dostać się do tkanki mózgowej poprzez wbicie szpikulca do lodu ponad gałką oczną nieprzytomnego pacjenta, by następnie przebić kość oczodołu i radośnie pobełtać sobie tkankę mózgową odrobinkę mnie zemdlił. A to jeszcze nic.




Kiedyś na porządku dziennym było picie radioaktywnej wody (niektórzy wypijali jej tyle w ciągu swojego życia, że po śmierci byli tak napromieniowani, że trzeba było ich chować w trumnie wyściełanej ołowiem), a w modzie było chodzenie do radioaktywnego spa. Jeszcze w XXI wieku odnotowano przypadki użycia strychniny wśród sportowców jako dopingu. Najlepszy sposób na krwotoki? Upuszczanie krwi. Właściwie upuszczanie krwi, lewatywa i wymioty były złotym środkiem na wszystko. Starożytni Egipcjanie zażywali raz na miesiąc emetyki, czyli substancje prowokujące wymioty, w przekonaniu, że przysłuży się to ich zdrowiu. Do regularnego wymiotowania zachęcał sam Hipokrates. Przez kilka tysiącleci prowokowanie wymiotów było powszechnie zalecaną praktyka uważaną za zbawienną dla zdrowia. Seneka Młodszy pisał o Rzymianach, którzy "wymiotowali, by jeść, a jedli, by wymiotować, i nie raczyli trawić jadła sprowadzanego z najdalszych zakątków świata".

Popularnym środkiem przeczyszczającym były swego czasu pigułki z antymonu. I tutaj dam cytat, który pięknie to opisuje: "w przeciwieństwie do naszych współczesnych farmaceutyków jednorazowego użytku, te ciężkie metalowe kuleczki po przejściu przez układ pokarmowy człowieka często wyglądały z grubsza tak samo, jak zanim zostały połknięte. Pieczołowicie wybieranego je z latryn, myto i używano ich wielokrotnie. To ci dopiero recykling."



A co powiecie na picie krwi? Prawdziwe wampiry nie były tak efektowne, jak w filmach. Picie krwi miało wzięcie już w starożytności, a szczególnie popularna była krew martwych gladiatorów. Piętnastowieczny włoski uczony uważał, że młoda krew może przywrócić wigor starszym ludziom. Powinni oni "wysysać niczym pijawki uncje lub dwie krwi z ledwie otwartej żyły na lewym ramieniu". W XVII wieku angielski lekarz był świadkiem kilku egzekucji, gdzie po obcięciu głowy przestępcy pędem podbiegł do ciała mężczyzna z garnuszkiem, napełnił naczynie tryskająca krwią i wypił całą zawartość (na zdrowie!). W notatkach franciszkańskiego farmaceuty znajdziemy natomiast przepis na dżem z krwi. Jak złośliwie zauważa autorka książki, w przepisie nie podano czy przetwór lepiej nadaje się do tostów, czy do słodkich bułeczek.

Powyższe to tylko próbka na zachętę. Polecam też obejrzeć wystąpienie Lydii Kang na konferencji TED, ponieważ jest bardzo malutkim wycinkiem tego, co opisane jest w książce. No i autorka tak ciekawie mówi, że szkoda nie posłuchać.




I jeszcze na koniec słówko o wydaniu, które jest przepiękne. Praktycznie na każdej stronie znajdziemy jakieś ilustracje, ryciny czy fragmenty absurdalnych reklam środków na wszystko. I to często w kolorze, a dodatkowym bonusem są złośliwe opisy pod spodem. Koniecznie ich nie omijajcie!

Szarlatani są książką, którą polecam Wam z całego serca. We wstępie autorzy zaznaczają, że kwestiom dzisiejszym musieliby poświęcić osobną publikację napisaną w zupełnie innym stylu. Ach, czytałabym! I teraz właściwie zastanawia mnie tylko jedno — tak jak nas ogarnia śmiech na kuracje jeszcze sprzed wieku czy dwóch, to ciekawe, co z tego, co obecnie jest normą, będzie budziło śmiech w następnych pokoleniach...





14 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie publikacje. Można naprawdę nieźle się uśmiać z dawnych pomysłów i ich absurdalnych tłumaczeń. Też jestem ciekawa co ludzie z przyszłości powiedzą na temat naszych "przełomowych" i "genialnych" pomysłów.


    Pozdrawiam,
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedź jest: to zależy. Niektóre przełomowe i genialne pomysły, naprawdę takowymi są i niemało takich było także i w stuleciach poprzednich. Ot, chociażby taki, by myć ręce i dokładnie dezynfekować narzędzia przed operacją ;)

      Usuń
    2. To mycie rąk i dezynfekcja również są wspomniane w Szarlatanach. :D Taka prosta rzecz a ile dobrego może zdziałać.
      I tak mi się przypomniało przy tym, że zesztywniały od kilku warstw zaschniętej krwi fartuch miał znamionować kiedyś dobrego chirurga. :)

      Usuń
  2. Dla mnie najwybitniejszą szarlatanerią medyczną jest homeopatia - udało się wyznawcom przeniknąć nawet na uczelnie, tu info o utworzeniu wydziału homeopatii na uniwerku we Wrocławiu. Normalnie Katedra Czary Mary i Abrakadabra - magister magii :D

    https://www.rynekzdrowia.pl/Nauka/Slaski-Uniwersytet-Medyczny-uruchomil-studia-podyplomowe-z-homeopatii,139868,9.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, proszę mi tu nie szkalować ojczystego miasta, ŚUM mieści się w Katowicach. Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu nie firmuje tak gargantuicznej szurii.

      Usuń
    2. Hehehe :D Cóż, tak to bywa, jak człowiek kładzie się spać o 8.30 rano i wstaje o 16.

      Usuń
  3. Trochę drogie, więc raczej kupię w miesiącu następnym, ale wygląda bardzo porządnie. Chętnie zajrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nom, niestety cena wysoka ale biorąc pod uwagę ilość ilustracji w środku, najczęściej w kolorze, i generalnie jakość wydania to się nie dziwię jednak. :)

      Usuń
  4. Mam na półce! :D Jestem jej ogromnie ciekawa, to taka typowo moja tematyka :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooj, chętnie, szczególnie, żeby poddać treść dyskusji z mamą po medycynie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę, ciekawa jestem, co by z tego wyszło. :D

      Usuń

Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger