21 maja

21 maja

Wrony znowu w akcji. "Królestwo Kanciarzy" Leigh Bardugo

Wrony znowu w akcji. "Królestwo Kanciarzy" Leigh Bardugo
Szóstka Wron miała w sobie mnóstwo głupotek, ale zasadniczo podobała mi się i była fajnym odmóżdżaczem. Zachęcona opiniami, że drugi tom jest o niebo lepszy, z ochotą wypatrywałam jego premiery. Niestety Królestwo Kanciarzy w moich oczach okazało się słabsze od części pierwszej. Nie czytało mi się go tak dobrze, jak Szóstki Wron, nie wciągnęło mnie, a wręcz odnosiłam wrażenie, że ta kontynuacja powstała jakby na siłę.

Zacznijmy od informacji najważniejszej, czyli od tego, że Królestwo Kanciarzy to młodzieżówka. W takich seriach nie znajdzie się skomplikowanej fabuły i intelektualnych doznań (oczywiście generalizuję), a im człowiek starszy, tym bardziej patrzy na takie serie z góry. Owszem, trafiają się fajne powieści skierowane do młodzieżowy, które spodobają się nawet dorosłym, ale myślę, że są to wyjątki. Jak jest z najnowszą serią Leigh Bardugo? Pierwszy tom sprawił mi mnóstwo frajdy mimo sporej liczby fragmentów, od których bolało mnie czoło przez nieustanne facepalmy. Drugi tom mnie zawiódł pod względem akcji, i spokojnie mogłabym go ominąć. Nie wiem, czy nagle zmieniły mi się gusta, że czuję tak dużą różnicę między tymi tomami, czy on naprawdę był taki nijaki. Niemniej jednak na pewno nie jest to seria, która spodoba się każdemu niezależnie od wieku. 

Królestwo Kanciarzy kontynuuje urwany wątek z poprzedniego tomu. Nie ma pomiędzy nimi żadnej przerwy, autorka po prostu podejmuje opowieść dalej. Ze względu na spoilery, nie mogę opowiedzieć nic o fabule, ale jest ona utrzymana w podobnym tonie, co część pierwsza. Kaz ze swoją drużyną znów będzie kombinował, jak tu zdobyć pieniądze, i używał w tym celu bardzo nieczystych zagrań. Tym razem jednak ekipa nie skupia się na jednym zadaniu, lecz na kilku pomniejszych.

I tu się mylisz, ja nie żywię uraz. Ja na nie chucham i dmucham. Ja je hołubię. Karmię je najsmakowitszymi kąskami i posyłam do najlepszych szkół. Ja swoje urazy pielęgnuję.

Przechodząc do tematu swoich wrażeń z książki, to przede wszystkim w Królestwie Kanciarzy nie czuć było tych emocji, co poprzednio. Wcześniej byłam szczerze zainteresowana tym, co stanie się z bohaterami, czułam, że są zapędzeni w kozi róg i zastanawiałam się, jak z tego wybrną. Akcja była dobrze poprowadzona i pomijając końcówkę, która otwierała drogę do kontynuacji, książka była zamkniętą całością. W Królestwie Kanciarzy dzieje się dużo, a przed bohaterami co rusz wyrastają nowe bariery do pokonania. Mimo tego nie czułam żadnego napięcia, bo przecież Kaz magicznie znajdzie rozwiązanie na każdy problem. I to jest właśnie jeden z poważniejszych błędów serii: bohaterom zbyt łatwo wszystko idzie.

O ile Szóstka Wron skupiała się na jednym problemie (włamaniu i wydostaniu z więzienia Kuweja), to w Królestwie Kanciarzy ciągle pojawia się coś nowego. Miałam wrażenie, że kolejne przeszkody pojawiają się tylko po to, by wydłużyć książkę i niby rzucić czytelnika w wir akcji. Ja natomiast, zamiast pochłaniać to z wypiekami na twarzy, czułam się znudzona, zupełnie nie potrafiąc zaangażować się w to, co czytam.


W tym tomie sporo miejsca dostaje Wylan, który wcześniej robił jedynie za tło. Bardzo polubiłam tego bohatera i byłam szczerze ucieszona, gdy znalazłam tutaj rozdziały poświęcone akurat jemu. Podobał mi się wątek jego rodzinnych problemów i uważam go za najciekawszą postać ze wszystkich Wron. Duży plus idzie też za Jespera i jego ojca. Z kolei sam wątek romansowy Wylana i Jespera uważam za zupełnie nieudany. Nie mam nic do homoseksualistów i lubię o nich czytać, ale ich związek był strasznie płytki, i chociaż mieli się ku sobie od samych początków, autorka praktycznie w ogóle nie wnikała w ich sferę uczuć, jakby się bała to zrobić, bo to geje. Na tym polu o wiele wypada związek Mathiasa i Niny, który pełen jest przekomarzań, podtekstów, wzajemnych docinków i uczuć.

A teraz zaserwuję wam być może taki delikatny spoiler, ale zwyczajnie muszę o tym napisać. Chodzi mi o końcówkę, a mianowicie o to, co stało się z jednym z bohaterów. Wzbudziło to we mnie ogromny niesmak, bo autorka zupełnie z czapy wyskoczyła z takim rozwiązaniem. Było ono zbędne, wymuszone, już pomijając fakt, jak idiotycznie do tego doszło. Leigh Bardugo kierowała swoją postacią z subtelnością młotka, który wali ci w głowę. Być może miało nas przez to zaboleć serce, być może chodziło o to, by pokazać, że wcale nie jest tak kolorowo, ale wyszło to tak sztucznie, że nie sposób nie przewrócić nad tym z politowaniem oczami.

Królestwo Kanciarzy oceniam więc gorzej niż Szóstkę Wron. Całość stanowi przeciętną, odmóżdżającą serię rozrywkową skierowaną do młodzieży, ale nic ponadto. Ma w sobie dużą ilość głupotek i infantylności, które drażnią i na które trzeba przymknąć oko. Pewnie jakbym była młodsza, spodobałoby mi się bardziej, a tak to... cóż :)

W serii:

2. Królestwo Kanciarzy



17 maja

17 maja

Czytamy klasykę: "Nowy wspaniały świat" Aldous Huxley

Czytamy klasykę: "Nowy wspaniały świat" Aldous Huxley
Po "Roku 1984" Georga Orwella przyszła pora na kolejną pozycję zaliczaną do klasyki literatury. Co prawda nie wyrobiłam się z tym w kwietniu tak jak sobie początkowo założyłam, ale nie szkodzi. Dalej trzymam się swojego postanowienia, by czytać jedną książkę z klasyki na miesiąc - w maju po prostu przeczytam dwie.

Tym razem padło na "Nowy wspaniały świat" Aldousa Huxleya. Ta książka jest bardzo często wymieniana tuż obok "Roku 1984" jako jedna z lepszych antyutopii. Obie te książki przedstawiają sobą ponurą wizję przyszłości, ale są też od siebie zupełnie inne, co jest rzeczą absolutnie naturalną. Ze względu na podobną tematykę, w poniższym tekście zdarzy mi się porównać obie te książki. Gdyby ktoś był zainteresowany moją opinią na temat antyutopii Orwella, to niech kliknie tutaj.

  Świat pełen był ojców – a stąd pełen marności; pełen był matek – a stąd pełen wszelkiego rodzaju zboczeń, od sadyzmu po czystość płciową; pełen był braci, sióstr, wujków, ciotek – pełen szaleństwa i samobójstw

"Rok 1984" był mocny, wzbudził we mnie wiele silnych emocji, poruszył i dał do myślenia. Tam każdy człowiek był pod kontrolą, nie istniało coś takiego jak wolność, miłość, rodzina. Wszystkim rządziła totalitarna Partia z Wielkim Bratem na czele. U Huxleya natomiast człowiek również jest zniewolony, ale w przeciwieństwie do wizji Orwella, nie zdaje sobie z tego sprawy. Ludzie są szczęśliwi, przy czym to pojęcie szczęśliwości jest wypaczone do granic możliwości. Warunkowani od najmłodszych lat, przygotowywani do życia w kastach, które dla nich z góry przewidziano, nie znają innego życia niż to, które otrzymali. Mało tego, są zaprogramowani tak, by się z niego cieszyć. A gdyby naszły ich jakieś ponure myśli, zawsze można łyknąć somę, narkotyk, który momentalnie poprawia człowiekowi nastrój.

"Nowy wspaniały świat" zaczyna się wizytą studenckiej braci w Ośrodku Rozwoju i Warunkowania, gdzie sztucznie tworzy się ludzi. Są oni butlowani, produkowani masowo, przygotowywani już od płodu do roli, jaką im wyznaczono. Nie istnieje matka, ojciec, idea rodziny została uznana na archaiczną, zacofaną, zapomnianą. Panuje era Pana Naszego Forda, gdzie nie ma państw, lecz jest jedna, wielka Republika Świata. Jej hasła to "wspólność, identyczność, stabilność". Wspólność odnosi się do zawołania "każdy należy do każdego", i faktycznie tak tutaj jest; mimo, że biologiczny rozród został uznany za coś niewłaściwego, to seks już nie. W książce autor ukazał całkowitą rozwiązłość i upadek wartości moralnych. Każdy mógł z każdym, a nawet powinien, bo związanie się z jednym partnerem bądź partnerką uznawane było za nieprzyzwoitość, tak jak teraz my uznajemy podobną rozwiązłość za coś wstydliwego i haniebnego. 



U Huxleya nie ma miłości. Ale jest radość. Mimo zniewolenia, ludzie są tam szczęśliwi, bowiem nie znają innego życia. Cytując autora: "szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nie są świadomi lepszych i większych możliwości, żyją we własnych światach odpowiednio skrojonych do ich predyspozycji". Zapytamy więc, co jest w tym złego? Ostatecznie każdy z nas i tak dąży do szczęśliwości. Czymże jest upadek kultury, upadek religii i całego naszego systemu wartości, kiedy wreszcie jesteśmy zadowoleni z życia? Mamy zapewniony byt, rozrywki, seksualne zaspokojenie, a gdzie się nie obejrzysz, znajdziesz przeróżne wygody. Co jest więc złego w niewolnictwie, kiedy niewolnik jest szczęśliwy i nawet nie wie, że nim jest? Nie odczuwa potrzeb wyższych niż to, co jest mu ofiarowane? A jednak instynktownie odrzucamy tę wizję świata jako wypaczoną, pustą, sztuczną. Nie ma w nim prawdziwych emocji. Nie ma w nim nic prawdziwego.

Mimo faktu, że książka po raz pierwszy została wydana w 1932 roku, tak samo jak "Rok 1984" jest bardzo aktualna. Autor przestrzegał nas tutaj przed konsumpcjonizmem, przed kulturą masową, przed stawianiem pozornego szczęścia i wygód ponad wartości moralne. A w obecnych czasach obserwuje się ich postępujący upadek. Zapominamy o tym, co tak naprawdę ważne, kupując kolejne rzeczy, które chcemy mieć dla samego faktu posiadania, korzystając z używek, bezmyślnie gapiąc się w ekrany telewizorów, komputerów czy swoich smartfonów. Rozrywka, rozrywka i jeszcze raz rozrywka. Kto by się przejmował cała resztą? 

 
"Nowy wspaniały świat" może nie jest tak mocny w odbiorze jak "Rok 1984", ale wydaje mi się bardziej realny, aktualny, prawdziwy w obecnych czasach. Skłania do wielu refleksji, do przemyśleń nad samym sobą i jest bardzo dobrą przestrogą, by nie utracić swojego człowieczeństwa w zalewie wygód, postępującej demoralizacji i masowej produkcji. Nawet czuciofilmy, o których pisał autor są już u nas, może nie w takiej formie, jaką on sobie wyobraził, ale są przecież filmy 4D. Zresztą te filmy w książce to kolejna bezmyślna rozrywka, papka, której sporo mamy i teraz. Gorąco polecam do zapoznania się z tą książką, bo warto. Czyta się ją bardzo szybko, jest napisana prostym językiem, i to po prostu jedna z tych lektur, które wypada znać.

P.S. Jakie kolejne antyutopie moglibyście mi polecić? :)


 

11 maja

11 maja

Przyjaciele w mojej głowie. "Legion" Brandona Sandersona

Przyjaciele w mojej głowie. "Legion" Brandona Sandersona

"Legion" zaczęłam czytać jeszcze w kolejce po autograf Brandona Sandersona. Ta dość krótka książka jak na obecne standardy fantasy (bo przecież każdy wie, że dobre fantasy to cegła na 700 stron) składa się właściwie z dwóch powieści: "Legionu" oraz "Legion: Pod skórą". Fabuła rozbija się o faceta, który ma halucynacje. A te halucynacje też mogą mieć halucynacje. Mimo tego drobnego faktu, nasz główny bohater uznaje się za osobę całkowicie normalną i wraz ze swoimi wymyślonymi przyjaciółmi żyje w wielkiej rezydencji, która wszak musi pomieścić te wszystkie wytwory jego wyobraźni.

Stephen Leeds, bo to o nim mowa, swoje halucynacje nazywa aspektami. Sam jest człowiekiem o nieprzeciętnej inteligencji, geniuszem, i nie radząc sobie z własnym intelektem rozdziela poszczególne umiejętności swoim aspektom. Jest w stanie w ciągu kilku godzin nauczyć się nowego języka lub opanować nową dziedzinę nauki. O przypadku Stephena studenci piszą prace do obrony, psycholodzy rozprawy naukowe, a dziennikarze zabiliby się za możliwość przeprowadzenia z nim wywiadu. Z tego powodu Stephen najchętniej nie wyściubiałby nosa ze swojej nory, ale jak wiadomo, za coś trzeba żyć. Kiedy więc zgłasza się do niego pewna firma aby odzyskał skradziony aparat, niechętnie przyjmuje zlecenie.

Tak mniej więcej rysuje się fabuła "Legionu". To bardzo lekka, solidna historia, do przeczytania w jeden wieczór. Raczej nie sprawi, że rozemocjonowani zakrzykniemy "wow!", ale za to bardzo przyjemnie się ją czyta nie tylko przez kwestie fabuły, ale i bohaterów, którzy do końca przerzucają się dowcipnymi dialogami. Ogromnie podobał mi się pomysł z halucynacjami, szczególnie, że Stephen traktował je bardzo serio i nawet jadąc gdzieś, rezerwował dla nich osobne miejsca. A aspekty towarzyszyły mu wszędzie, lecz mimo ich ogromnej liczby (nie pamiętam dokładnie, ale było ich chyba ponad 40), poznaliśmy ich zaledwie kilkoro. I to właśnie te aspekty są najistotniejszym, najlepszym elementem książki. Nie fabuła, nie główny bohater, ale jego halucynacje. Sanderson wyjątkowo popisał się tutaj w kwestii kreacji ciekawych bohaterów. Są tak świetnie pomyślani że wręcz przyćmiewają Stephena. Każdy z aspektów jest bardziej niż ludzki, ma swoje osobiste zachowania, dziwactwa, a nawet fobie. To niezwykle barwna gromadka; na przykład Tobias jest przekonany, że komunikuje się z nim uwięziony na orbicie Stan, astronauta. J.C. to żołnierz, maniak broni z nietypowym poczuciem humoru, który najbardziej przypominał mi osobowość Waxa ze "Stopu prawa". To taki twardziel, któremu trudno przyjąć do wiadomości, że nie istnieje. Łączy go burzliwy związek z neurotyczną panią psycholog, Ivy. A to tylko zalążek góry lodowej, bo nie sposób w kilku słowach opisać charaktery nawet tej trójki.

 
Im dłużej żyję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że każdy jest na swój sposób neurotyczny. Ja panuję nad swoimi psychozami. A ty? 

Jak już mogliście się domyśleć, główny bohater do prywatny detektyw. Diabelnie dobry, prywatny detektyw, bo mimo jego dziwactw związanych z wymyślonymi przyjaciółmi, ludzie i tak tłumami przychodzą po jego pomoc. Stephen ma ten luksus, że w zleceniach może przebierać. Sam jest bogatym człowiekiem z ogromną willą, w której jedynym lokatorem oprócz niego jest lokaj. No i halucynacje, rzecz jasna.

Zarówno "Legion" jak i "Legion: Pod skórą" dotyczy rozwiązywania zagadek kryminalnych dla ludzi, którzy pieniędzy mają jak lodu. W tym przypadku chodzi o firmy, korporacje związane z rozwojem nowych technologii. Całość ma taki sensacyjno-detektywistyczny charakter, co w połączeniu z elementami fantasy stanowi bardzo fajną mieszankę. Sam autor napisał tę książkę jako efekt rozmyślań na temat tego, co by było gdyby halucynacje pomagały w życiu, a nie przeszkadzały, i wyszło to świetnie. Część pierwsza zapoznaje nas z umysłem Leedsa, a druga rozwija koncepcję. Sanderson utrzymuje poziom w każdej swojej książce, i w ten sposób również "Legion" czyta się dobrze, zagadki są przemyślane, zakończenie zaskakujące, całość napisana jest lekko i z humorem. A jednak wyszło po prostu przyzwoicie, bez żadnych fajerwerków, ochów i achów. Cudów, do których przyzwyczaił mnie autor w swoich innych książkach, raczej tutaj mnie ma. Może jestem już rozpieszczona przez jego twórczość i za każdym razem wymagam czegoś pokroju "Drogi Królów". "Legion" jest też chyba pierwszą wydaną książką Sandersona, której okładka bardziej podoba mi się w wersji zagranicznej. Drugą będzie "Dusza Cesarza", na którą trafiłam przy okazji przeglądania obrazków do tej notki, ale akurat jeszcze tego nie czytałam. Tak czy inaczej zachęcam do sięgnięcia po "Legion", to też dobra okazja do zapoznania się z twórczością Sandersona bez potrzeby czytania opasłych tomiszczów, do których zdążył nas już przyzwyczaić :)




06 maja

06 maja

Ku chwale bohaterom! "Jesienna Republika" Brian McClellan

Ku chwale bohaterom! "Jesienna Republika" Brian McClellan
"Jesienna Republika" stanowi zwieńczenie "Trylogii prochowych magów" Briana McClellana. I o ile cała seria bardzo, ale to bardzo mi się podobała, a autora obecnie zaliczam do moich ulubionych i każdą jego książkę kupię w ciemno, to zakończeniem niestety jestem trochę rozczarowana.

Trzeci tom utrzymuje tempo akcji z poprzedniego gdzieś do połowy, a potem stopniowo wszystko zwalnia. Widać, że historia nieuchronnie zmierza ku końcowi, powoli zamykają się fabularne wątki, ale do ostatniej strony autor potrafił zaskoczyć i rzucać swoich bohaterów w wir wydarzeń i zagrożeń. Mimo tego wszystko działo się za szybko, pewne rzeczy zostały potraktowane po łebkach, a kontakty między bohaterami odsunięte na dalszy plan. Można było fajnie rozwinąć pewne wątki, dodać więcej dialogów, przede wszystkim nie pomijać niektórych rozmów i nie pędzić na łeb, na szyję do ostatniej strony, bo to wyszło źle. Miałam wrażenie, że autor koniecznie musiał się zamknąć w tych trzech tomach i dlatego potraktował niektóre rzeczy po macoszemu. W kwestii samej fabuły wszystko jest jak najbardziej w porządku, ale bohaterowie... no właśnie, tutaj czuję niesmak, bo to oni najbardziej ucierpieli i nie starczyło miejsca na solidne zamknięcie ich wątków. 

Inna rzecz która mi się nie podobała to relacje między Bo a Tanielem. Na końcu drugiego tomu Bo pędził Tanielowi na ratunek, a Taniel jak się odwdzięcza? W ogóle. Ja rozumiem, że męska przyjaźń i męskie relacje, i nie można rozpieszczać i rozczulać się nad sobą, ale to po prostu aż biło po oczach. 

Przez to wszystko tak nie do końca potrafiłam się cieszyć z zakończenia trylogii, i czuję się trochę oszukana. Bohaterowie stanowią dla mnie niemal najważniejszą rzecz w książkach, a tutaj autor niestety nawalił w ich wzajemnych relacjach. Nie oznacza to jednak, że lektura okazała się zła, wręcz przeciwnie, gorączkowo przewracałam każdą stronę żeby wiedzieć, co stanie się dalej. Samo zakończenie historii jest satysfakcjonujące i chociaż chciałoby się więcej, to ten etap prochowych jest już zakończony. Ciężko mi było rozstać się z postaciami, o których czytałam przez trzy tomy i których zdążyłam pokochać, a po skończeniu "Jesiennej Republiki" przez parę dni cierpiałam na książkowego kaca i ciężko mi było zabrać się za jakąkolwiek inną książkę. Pocieszałam się szukaniem fanartów w internecie, ale niestety nie ma ich zbyt dużo... Za to znalazłam informację, że autor napisał już kolejną część, która będzie rozgrywała się w tym samym świecie, ale 10 lat później. Fabryka Słów wyda też zbiór opowiadań! Nie mogę się doczekać i chciałabym mieć już, teraz, natychmiast! te opowiadania w swoich łapkach. 

Mimo że trzeci tom okazał się trochę gorszy od drugiego, całą serię oceniam wysoko i gorąco zachęcam was do zapoznania się z książkami Briana McClellana. Jest krwawo, jest brutalnie, dużo się dzieje, fabuła skupia się na wojnie i rewolucji, w tle mamy bogów, trochę romansu, przyjaźni, dramatów... Obecny jest humor, spiski i intrygi, po prostu jest wszystko to, co powinna mieć dobra seria fantasy. Polecam sięgnąć, bo WARTO.





03 maja

03 maja

Kwiecień w książkach, czyli podsumowanie miesiąca

Kwiecień w książkach, czyli podsumowanie miesiąca
Jak tam wasza majówka? Moja taka, że spędziłam weekend na uczelni. A żeby człowiekowi za dobrze nie było, to w niedzielę miałam jeszcze egzamin. Ech, życie, jakby to powiedział mój brat :) Humor poprawia mi fakt, że pogoda i tak nie dopisuje w tym roku, a po weekendzie jednak mam trzy dni wolnego.

W kwietniu nic się u nas ciekawego nie działo. Kam przeraża perspektywa nieuchronnie zbliżającego się terminu oddania pracy magisterskiej, a mi dużymi krokami zbliża się sesja. I chyba jakaś kwietniowa epidemia panuje, bo wszyscy chorzy. Ja sama spędziłam tydzień na zwolnieniu, drugi chorując na urlopie i wciąż mi nie przeszło. O, ale mogę wam powiedzieć, że w Wielkanoc oszczeniła mi się suczka :) Wybrała sobie dobry termin, akurat w wielkanocną niedzielę rano. Musieliśmy przesuwać śniadanie na późniejszą godzinę, żeby dzieci jej nie męczyły.

Jeśli chodzi o kwietniowe wydarzenia, to w tym miesiącu Polskę odwiedziła Samantha Shannon. Miałam specjalnie na tę okazję zapoznać się z jej serią książek, ale totalnie mi to nie wyszło i w efekcie spotkanie z autorką przeszło mi koło nosa. W kwietniu był też Pyrkon, który również przeszedł mi koło nosa. Ogólnie obie nie jesteśmy osobami, które jeżdżą po konwentach, ale akurat Pyrkon chciałabym kiedyś odwiedzić. Może w przyszłym roku się uda :)

Zdjęcia małych piesków zawsze są fajne, więc wam je wrzucę, a co!


Opublikowane teksty:

Czytamy klasykę: "Rok 1984" George Orwell
Legimi - co to jest i czy warto?
W świecie światłości. "Czarny Pryzmat" Brent Weeks
Bogowie, honor i ojczyzna. "Krwawa kampania" Brian McClellan
Mlecz i chryzantema. "Królowie Dary" Ken Liu

Garść statystyk:

Wyświetlenia: 4496 (było 2822)
Liczba obserwatorów:  50 (było 15)
Liczba obserwatorów na facebooku: 25 (było 6)
Liczba obserwatorów na instagramie: 59 (było 9)


Co przeczytałyśmy?

1. "Legion" Brandon Sanderson"
2. "Królestwo Kanciarzy" Leigh Bardugo
3. "Królowie Dary" Ken Liu
4. "Ekspozycja" Remigiusz Mróz
5. "Biały piasek" Brandon Sanderson (komiks)

Kwiecień jak zwykle zdominowała u mnie fantastyka. Najlepiej czytało mi się "Legion" Brandona Sandersona. Na "Królestwo Kanciarzy" miałam ogromną ochotę po poprzedniej części, ale w moich oczach kontynuacja wypadła gorzej od pierwszego tomu. Natomiast "Ekspozycja" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Remigiusza Mroza. Wypadło ono tak sobie... Trochę za bardzo przeładowana jest ta książka akcją, czy też raczej dziwnym jej rozwojem. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie "Biały piasek". Rysunki są śliczne, w dialogach i narracji czuć Sandersona, plus niesamowicie podoba mi się wydanie. Pod obwolutą jest śliczna okładka, oprawa twarda, w ogóle cudnie się ten komiks maca :)

1. "Jesienna republika" Brian Mcclellan 
2. "Drobna przysługa" Jim Butcher
3. "Slade House" David Mitchell 
4. "Strażak" Joe Hill 
5. "Krwawe zwierciadło" Brent Weeks 
6. "Cesarz ośmiu wysp" Lian Haern 
7. "Śmiertelne napięcie" Alex Kava
8. "Biały piasek" Brandon Sanderson (komiks)

W kwietniu moja norma książek nieco spadła... albo powróciła do postaci naturalnej. W każdym razie tylko 7 książek (+1 komiks) mam na swoim koncie, z czego nad dwoma dość mocno się męczyłam ("Cesarz" i "Strażak"). Byłam tak bardzo zachwycona czytając kolejną część przygód Dresdena, że znalazłam w antologii "Niebezpieczne kobiety" opowiadanie Butchera. To był największy błąd czytelniczy, jaki popełniłam w tym miesiącu, bo spoiler spoilerem jest tam poganiany. W Polsce nie wydali jeszcze części po której dzieje się to opowiadanie, więc bardzo duży smuteczek :(  "Krwawe zwierciadło" za to rzuciło sporo nowych newsów i trochę postawiło świat na głowie. To sprawia, że tak bardzo lubię tę serię. Och, a najbardziej nijaka książka, jaką przeczytałam? "Śmiertelne napięcie" Alexa Kavy. W ogóle nie budziła we mnie żadnych emocji. Przeczytałam ją dość szybko i zaraz potem prawie nie pamiętałam o czym było...

Kwietniowe stosiki:


Kwiecień był dla mnie miesiącem bogatym w zakupy. Dawno już tyle nie kupiłam i mam trochę wyrzuty sumienia. Pakiet książek Brenta Weeksa zamówiłam na stronie MAGa za jakieś 111 zł, co uważam za świetną okazję. Te cztery cegłówki prezentują się pięknie, ale chyba wezmę się za nie dopiero po sesji. Będzie bezpieczniej :) Przy okazji zamówienia dorzuciłam do koszyka "Cesarza". Okładka jest prześliczna, nie mogę przestać się nią zachwycać. Czerwone brzegi stron to dodatkowy, miły akcent. Dalej są dwa tomy z Uczty Wyobraźni. Powinny być trzy, ale trzeci tom jest u Kam. Książki dorwane w promocji na światksiążki.pl. Mają trochę porysowane okładki, a "Shriek" ma naddarty brzeg, ale za cenę, jaką za to zapłaciłam, mogę to zaakceptować. Nie czytałam jeszcze nic z Uczty Wyobraźni i nie mogę się doczekać, kiedy się za to wezmę :) Zacznę chyba od "Opowieści Sieroty".


W kwietniu jakoś o wiele łatwiej było mi wcisnąć przycisk "zamawiam", zamiast tylko ładować książki do koszyka. Opłaciłam jedno zamówienie i czekałam, aż do mnie przywędrują książki... a Kirima wtedy przysłała mi link do promocji na stronie Świata Książki. I oczywiście złożyłam kolejne zamówienie, bo jakby inaczej... Nie mogłam się nie skusić na książki za 7 zł. Ciekawa jestem serii o magu-detektywie z Londynu ;) Dodatkowo to już było po premierze "Calamity", więc ona też trafiła do koszyka. W biedronce znalazłam w tym miesiącu tylko 2 książki, które wydawały mi się okej - "Śmiertelne napięcie" i "Miecz Gideona". Kupiłam też mangi, bo dawno się w nie nie zaopatrywałam - ostatni tom "Monstera", który jest naprawdę świetnym komiksem oraz mangę na podstawie ukochanego serialu "Sherlock" od BBC, w okazyjnej cenie na allegro.

I to by było na tyle. A jak tam minął kwiecień u was? :)
Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger