Metro 2033 to już druga książka
Dimitra Glukhovskiego, którą czytam. Pierwszą było Futu.Re, które wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, chociaż nie ustrzegło się od wad. Podobne odczucia mam po lekturze Metra 2033, ale jeśli miałabym wybierać, która z tych dwóch książek bardziej mi się podobała, bez wahania wybrałabym Futu.Re. Metro 2033 to postapokaliptyczne science-fiction, natomiast Futu.Re to antyutopia, gdzie ludzie osiągnęli to, o czym od zawsze marzyli: nieśmiertelność. Dzisiaj jednak będę pisać o Metro 2033.
A potem, po jakichś pięciu minutach milczenia, prawie niesłyszalnie, mówiąc raczej do siebie niż do Artema, westchnął:
- Boże, jaki piękny świat zniszczyliśmy...
Mapa moskiewskiego metra jest zamieszczona na okładce książki |
Głównym atutem Metra 2033 niewątpliwie jest klimat. Ciasny, duszny, ciężki. Niepokojący, szczególnie kiedy wraz z Artemem wchodziliśmy w ciemne tunele. Nie wiadomo było, co kryje się za zakrętem, nic nie było widać, nie mieliśmy światła, byliśmy sami, zdani tylko na siebie, a w ciemności umysł potrafi płatać różne figle. Tutaj pojawiają się elementy horroru/grozy, i to właśnie te momenty lubiłam najbardziej. Równie niesamowita jest atmosfera na stacjach, gdzie widzimy zagonionych do pułapki ludzi, niegdyś potężnych, a teraz zamkniętych w klatce. Bardzo podobał mi się początek książki, kiedy jesteśmy świadkami rozmowy grupy ludzi przy ognisku, pilnujących jednego z wejść do metra. To idealnie wprowadza czytelnika w ponurą atmosferę całości, w warunki, jakie panują w metrze.
Autor w jednym ze swoich wywiadów przyznaje, że postapokaliptyczna wizja świata jest jedynie pretekstem do snucia własnych przemyśleń o społeczeństwie. I to widać, ponieważ w książce mocno rozbudowany jest wątek filozoficzny. Metro 2033 to powieść drogi, w której Artem ciągle prze do przodu. W trakcie swojej wędrówki widzi ludzi, którzy nawet w obliczu własnej zagłady nie potrafią się ze sobą dogadać. W metrze znajdziemy wszystko: faszystów, komunistów, religijnych fanatyków, przemytników, kanibali, a każda stacja tworzy osobne państewko w całe sieci metra. Są wojenki między stacjami, kultura zanika, a człowiek, niegdyś pionier technologii i wielki zdobywca, cofa się w rozwoju. Nieubłaganie dążymy do samodestrukcji, a końcówka zostawia nas w fantastycznym poczuciu beznadziei. Filozoficzny aspekt książki to drugi, ogromny plus książki, ale traci na tym cała reszta, bo rozważań autora jest tu mnóstwo.
O ile łatwiej jest umierać tym, którzy w coś wierzą! Tym,
którzy są przekonani, że śmierć to nie koniec wszystkiego. W oczach których
świat dzieli się wyraźnie na białe i czarne, którzy wiedzą dokładnie, co trzeba
robić i dlaczego, którzy niosą pochodnię idei, wiary, a w ich świecie wszystko
wygląda prosto i zrozumiale. Tym, którzy nie mają żadnych wątpliwości, żadnych
wyrzutów sumienia. Takim ludziom umiera się lekko. Umierają z uśmiechem.
Metro 2033 ma jedną, główną wadę. Identyczny zarzut miałam w kwestii Futu.Re, więc może to cecha charakterystyczna twórczości autora. Bo widzicie, lektura tej książki przypomina bieg przez wzgórza. Raz mamy z górki, raz pod górkę, i identycznie jest tutaj: raz czyta się to świetnie, by zaraz ugrzęznąć na jakimś fragmencie, który piekielnie się dłuży i jest po prostu przeraźliwie nudny. A potem znowu jest z górki i trafiamy na świetny fragment, by po chwili ponownie musieć piąć się pod górę. Niestety w książce takich momentów, gdzie w pocie czoła walczymy z tekstem wcale nie jest mało.
W tle przewija się mnóstwo bohaterów, ale praktycznie żaden nie zostaje z nami na dłużej. To tylko przystanki na drodze Artema, które cudownie pojawiają się wtedy, kiedy on ich potrzebuje. Niemniej jednak są oni przedstawieni bardzo dobrze, są realistyczni, a przyczepić się mogę do samego Artema. To postać do bólu nijaka, a chociaż w teorii ma być dorosłym, to zachowuje się jak nastolatek. Nasz młody wybawca moskiewskiej stacji metra przez większość czasu po prostu... jest, a innym razem denerwuje nas swoim przekonaniem o własnej wyjątkowości. I naiwnością, bo bez cienia refleksji przyjmuje każdą pomoc, jak nawinie mu się po drodze. Ale Artem to tylko przewodnik po świecie metra, osoba, dzięki której możemy zobaczyć świat autora. To nie on jest tu najważniejszy.
Jak więc ocenić Metro 2033? Sama nie wiem. Z jednej strony mamy fantastyczny pomysł i klimat, z drugiej dłużyzny, przez które sporo czytelników może odpuścić sobie czytanie po pewnej ilości stron. Fabuła, akcja i bohaterowie nie są mocną stroną tej książki, ale nawet jeśli ja sama zwracam na te elementy największą uwagę, to Metro 2033 wciąż miało w sobie to coś, co mnie do siebie przyciągało. I nie ważne, jak bardzo znudzona byłam danym fragmentem, po kilku minutach i tak brałam książkę znów do ręki i czytałam dalej. Ostatecznie daję jej ocenę 7. Metro 2033 mogę polecić fanom fantastyki, ponurych wizji przyszłości i filozoficznych rozważań z zastrzeżeniem, że lektura nie będzie należała do łatwych.
P.S. Wróciłam znad morza i powoli nadrabiam wszelkie blogowe zaległości. Stąd też dłuższa przerwa w publikacji postów :)