11 lipca

11 lipca

Przerost formy nad treścią, czyli o Układ(a)nych

Przerost formy nad treścią, czyli o Układ(a)nych

Tajfuny to jedno z moich ulubionych wydawnictw. Uwielbiam ich wydania i dobór tekstów, chęć wydawania i krzewienia literatury japońskiej w Polsce. Zarówno Ukochane równanie profesora jak i Zmierzch wywarły na mnie ogromne wrażenie. Z książką Aoko Matsudy coś jednak poszło nie tak.

06 lipca

06 lipca

Hmmm... Wiedźmin. Historia fenomenu

Hmmm... Wiedźmin. Historia fenomenu

Geralt z Rivii przebył długą drogę z postaci nikomu nieznanej do ikony popkultury rozpoznawalnej na całym świecie. Kiedyś bagatelizowany, dzisiaj kochany do tego stopnia, że jako postać fikcyjna doczekał się swojej własnej biografii. I to biografii nie byle jakiej, bo poza bardzo szczegółowym przekrojem życia Wiedźmina w kulturze, z powodzeniem można użyć jej jako oręża. 

07 czerwca

07 czerwca

Z dziennika podróży do Korei Północnej, czyli o książce Michaela Palina

Z dziennika podróży do Korei Północnej, czyli o książce Michaela Palina


Kiedy dawno, dawno temu zaczynałam swoją przygodę z książkami o Japonii, sięgnęłam po literaturę podróżniczą. Swoje pierwsze kroki w tym kraju pomógł mi postawić Marcin Bruczkowski. Teraz nadszedł ten moment, kiedy uznałam, że Japonia to za mało i chcę wiedzieć więcej o Azji. Padło na Koreę i oto zataczam koło — znów zaczynam od literatury podróżniczej. 

Mając już znacznie większy literacki bagaż doświadczeń, zastanawiam się, czy literatura podróżnicza w ogóle ma sens. Nie można traktować tego jak reportaż, temat jest więc tylko liźnięty i nie mamy żadnej pewności, w jakim stopniu te informacje są prawdziwe. Przy literaturze podróżniczej research odgrywa mniejszą rolę, poza tym są to książki subiektywne, bo i opisujące podróżnicze ekscesy autora, jego spostrzeżenia i refleksje. A to może być straszna pułapka. Nie zapomnę lektury W drodze na Hokkaido, która miała tyle nużących opisów i miałkich przemyśleń autora, że ciężko było to czytać.

Po co więc brać się za lekturę podróżniczą? Cóż, według mnie takie książki są bardzo przydatne, jeśli dopiero zaczynamy. Mają niski próg wejścia i w łatwy sposób pozwalają przyswoić podstawowe wiadomości na temat kraju, z którym chcemy się zapoznać. Myślę, że nie da się dobrze opisać całego państwa, będąc tam zaledwie tydzień czy dwa podczas wycieczki, ale z drugiej strony literatura podróżnicza nie ma za zadanie wyłożenia nam wszystkich zawiłości i historii kraju z tysiącem odnośników na końcowych stronach. To tylko obrazki, wycinki, powierzchowne spojrzenie na codzienność, oddanie jedynie tego, co widzimy, nie tego, co głębiej. Inna sprawa jest wtedy, kiedy autor rzeczywiście próbuje uczynić ze swojej książki jedyną prawdę objawioną, a nie ma ku temu podstaw.




Michael Palin szczęśliwie nie próbował. Jego dziennik podróży do Korei Północnej jest tym, czym od początku mówił, że będzie — dziennikiem. Właściwie to produkt uboczny, bo Palin pojechał do Korei ze swoją ekipą w celu nakręceniu filmu dokumentalnego. W wolnych chwilach notował w notesie swoje uwagi i spostrzeżenia, które teraz możemy poczytać. Znajdziemy tam kulisy powstawania filmu dokumentalnego, opis tego, co można w Korei, a co nie, jakie problemy i bariery spotkała tam ekipa filmowa, gdzie byli, co zobaczyli i jak ta tajemnicza Korea Północna wygląda.

Książka jest bardzo przystępna, a my sami możemy poczuć się tak, jakbyśmy byli częścią ekipy Palina. Razem z nimi przylatujemy do Korei, zwiedzamy miasta, chodzimy na piwo. Dodatkowo dziennik jest bardzo atrakcyjny wizualnie, ponieważ znajdziemy w nim mnóstwo zdjęć i kolorów. Z tego względu przeczytanie tej książki zajmuje naprawdę niewiele czasu, bo nie dość, że jest cienka, to jeszcze upchana w fotografie.

Inna kwestia dotyczy tego, czy w ogóle jest sens pisania literatury podróżniczej z wyprawy akurat do Korei Północnej. Sam autor ma świadomość tego, że Koreańczycy pokazują mu tylko to, co chcą, żeby widział, że to gra i na szczerość nie może liczyć. Jak wiele ze spotkań było ustawionych, starannie wyreżyserowanych celem propagandy? Ile z tego obrazka było sztuczne? Ciężko powiedzieć. Na pewno jakiś wycinek był prawdziwy. Tylko jaki?


Fragment z dokumentu, na którym leci poranny hymn

Kilka elementów z książki przywodziło mi na myśl Orwella, co jest chyba nie do uniknięcia, jeśli mówimy o Korei Północnej. Codzienny, poranny hymn Gdzie jesteś, drogi Generale, zachęcający pracowników to jak najcięższej pracy, kreowanie wizerunku, niemożność mówienia źle o przywódcach i fakt, że wszyscy ich kochają, jedyna obowiązująca prawda czy to, że w tym kraju nie ma reklam, tam się sprzedaje idee... Budzi to dyskomfort. A jednak ludzie tam jakoś żyją i wydają się dumni ze swojego kraju. Ekipa filmowa próbowała dotrzeć do prawdziwych ludzi i zadawać niewygodne pytania, ale potyczki słowne z Koreańczykami kończyły się, jak można się domyślić, fiaskiem.

Korea Północna. Dziennik podróży to przyjemna książka na jeden raz. Jeśli tylko sięgniemy po nią ze świadomością, czym ona w ogóle jest i jakie ma ograniczenia, nie doświadczymy zawodu. To ciekawostka, która trochę rozbudza naszą ciekawość, ale nie zaspokaja jej w żadnym stopniu. Jedynie wprowadza w temat i daje zarys. Jeśli chcemy więcej, trzeba szukać w innych książkach, a jeśli od razu ma się nadzieje na porządne kompendium, to zupełnie nie te drzwi.



Za egzemplarz książki dziękuję księgarni Tania Książka.
Sprawdźcie też inną literaturę faktu na ich stronie. ;)



03 czerwca

03 czerwca

Człowiek bez bagażu, wiadomo, co to znaczy. Krótko o Bliźnie

Człowiek bez bagażu, wiadomo, co to znaczy. Krótko o Bliźnie


Jestem na takim etapie życia, w którym szukam odpowiedzi, jakie jest w nim moje miejsce. Książki takie jak Blizna, krzyczące już okładki, że traktują o sensie istnienia, przyciągają mnie jak magnes. Jednak Blizna była dla mnie rozczarowaniem i nawet nie mogę zrzucić winy na to, że miałam zbyt wysokie oczekiwania. Liczyłam tylko na to, że mnie w jakiś sposób poruszy. Nic z tego.

31 maja

31 maja

27 książek na czerwiec

27 książek na czerwiec

Robiąc zapowiedzi na czerwiec nie spodziewałam się, że aż tyle ciekawych premier znajdę. Zdecydowanie jest w czym wybierać i sama mam całkiem pokaźną listę must have na nadchodzący miesiąc. 

26 maja

26 maja

Świat nie akceptuje odmienności, czyli o Dziewczynie z konbini

Świat nie akceptuje odmienności, czyli o Dziewczynie z konbini

Muszę Wam coś wyznać: mam w sobie coś z masochisty. Jedną z moich ulubionych rozrywek jest sięganie po ciężkie i depresyjne książki. Kocham dystopie, niestraszne mi tematy trudne, a im bardziej ktoś wbija szpile w nasze społeczeństwo i pełne absurdów życie, tym lepiej. Jednak żadna z książek nie wpędziła mnie w taki dołek, jak zrobiła to Dziewczyna z konbini.

Wbrew pozorom nie jest to książka o japońskim społeczeństwie. Można ją odnieść do każdego kraju, do każdego z nas. Jest bardzo uniwersalna, a traktuje o inności, szufladkowaniu i nieumiejętności życia wśród ludzi. Społeczeństwo od zawsze wywierało na nas presję, na to, jak mamy żyć, a jednostki, które odstawały były w jakiś sposób piętnowane lub po prostu traktowane jako obcy element. Wszyscy mamy w głowie obraz idealnego życia: dobra szkoła, studia, pierwsze prace dorywcze, potem praca na etacie w jakiejś renomowanej firmie, prężne robienie kariery, ślub, dzieci i robienie coraz większych pieniędzy do końca życia. Gdzieś pomiędzy trzeba wepchnąć spotkania towarzyskie z dzieciatymi znajomymi, rodzinne wypady, wakacje. Dom na kredyt, najlepiej urządzony w skandynawskim stylu, bo teraz takie są modne.

No a co jak ktoś tego nie chce? Jak woli wynajmować, nie planuje ślubu, dzieci, zamiast domu na kredyt woli podróżować autostopem, albo — o matko! —nie ma ambicji na robienie kariery, a pasuje mu praca w sklepie?

No ale jak to?

Ty przecież miałeś być K I M Ś!




Bohaterka Dziewczyny z konbini to osoba, która totalnie odstaje od takiego typowego wyobrażenia o życiu. I żebyście mieli dobry obraz — nie chodzi nawet o to, że ona chce żyć w inny sposób albo że jest kompletnie aspołeczna (bo przecież jest). Keiko Furukawa to kobieta, którą podejrzewam o jedną z dwóch rzeczy: albo jest ukrytą psychopatką, albo ma autyzm. Kiedy dzieci w parku płakały nad znalezionym, martwym ptaszkiem, Keiko w mig porwała jego trupka i zaniosła matce, żeby upiec je na obiad. Kiedy matka zareagowała zmieszaniem, Keiko natychmiast zrozumiała, że przecież jednym ptaszkiem się nie najedzą — musi nałapać żywych, które potem zabiją i zjedzą. Gdy w szkole chłopcy wdali się w bójkę, a reszta dzieci panikowała i krzyczała, żeby ktoś ich powstrzymał, Keiko — chcąc wykonać wolę tłumu — złapała łopatę i przyrżnęła jednemu w głowę. Kiedy jako dorosła już kobieta obserwuje siostrę próbującą uspokoić płaczące niemowlę, jej pierwsza myśl to nóż. Keiko nigdy nie rozumiała, dlaczego jej zachowanie — które przecież dążyło do wykonania celu — zawsze było piętnowane przez nauczycieli, rówieśników i przerażoną jej zachowaniem rodzinę.

Innymi słowy, należy zachowywać się jak fikcyjne stworzenie zwane normalnym człowiekiem, którego obraz wszyscy mają w głowach. Tak samo jak w konbini odgrywamy rolę ekspedienta.
Całodobowy mini-market konbini, który jest taką naszą polską Żabką, staje się dla Keiko wybawieniem. W konbini panują jasno pisane zasady, których brakuje w życiu; jak być dobrym ekspedientem można nauczyć się z podręcznika i szkoleń, niestety takiej instrukcji do bycia człowiekiem nie ma. Kiedy Keiko zaczyna pracę jako ekspedientka, jej pierwsza myśl dotyczy tego, że oto udało jej się zostać częścią świata — oto jej narodziny.

Dla Keiko życie w społeczeństwie jest fasadą. Jej kontakty z ludźmi to ułuda, spotyka się z innymi, bo tak trzeba, ba — Keiko wszystko robi, bo tak trzeba, a swoją odmienność kamufluje jak tylko może, naśladując innych. Cały świat jest jej obojętny, nie czuje absolutnie nic, a jedyną rzeczą, która ma jakieś znaczenie w jej życiu, jest konbini. Keiko je i odpoczywa tylko po to, by być gotową na kolejną zmianę w sklepie. Japoński tytuł książki to Konbini ningen, co dosłownie można tłumaczyć jako Człowiek konbini, co prosto sugeruje, że Keiko jest i żyje tym sklepem. To dla niej cały świat.




Jednak na pewnym etapie życia przyjęty przez nią kamuflaż nie wystarcza. Keiko zatrzymała się na studenckim etapie życia, co po trzydziestce jest nieakceptowalne. Kobieta dalej pracuje dorywczo w konbini, a jest to przecież praca zarezerwowana dla studentów, obcokrajowców i zamężnych kobiet, u których albo małżonek zarabia dostatecznie dobrze, by one nie musiały robić kariery, albo po odchowaniu dzieci wracają na rynek pracy i bez perspektyw na karierę wybierają pracę w konbini. I chociaż siostra wymyśliła jej wymówkę, którą może podawać ludziom, kiedy zaczynają zadawać niewygodne pytania, to w momencie, w którym stają się one zbyt natarczywe i dociekliwe, domek z kart zaczyna się sypać. I co wtedy? Czy dalej próbować usilnie dopasować się do otoczenia, czy wybrać życie wbrew reszcie… po swojemu?

Mimo całej swoje dziwności i odmienności Keiko tak naprawdę nie robi nikomu krzywdy. Ona tylko chce pracować w sklepie, nie zależy jej na rodzinie ani robieniu kariery. Takie zachowanie jednak jest piętnowane przez otoczenie; jest nie do przyjęcia, bo odbiega od normy; jest inne, a więc niezrozumiałe. Nasuwa się pytanie: co jest złego w tym, że ktoś nie ma ambicji ani nie chce zakładać rodziny? Czy to naprawdę takie złe? Dlaczego ludzie nie pozwalają żyć innym tak, jak chcą?

Dziewczyna z konbini jest bardzo cyniczną i gorzką książką. Według niej nie ma świecie ludzi akceptujących inność, ludzi tolerancyjnych, ludzi, którzy tak po prostu uszanują twoje wybory i nie będą ani wtykać nosa w twoje życie, ani próbować nim rządzić. 

Sayaka Murata wkłada w usta swojego bohatera słowa, że nowoczesność to bzdura, a świat zatrzymał się w neolicie. Poluj (zarabiaj) albo rób dzieci, inaczej nie wnosisz nic do społeczeństwa; jesteś zbędny, więc trzeba się ciebie pozbyć.

Polecam.


P.S. Autorka sama przypomina bohaterkę swojej powieści. Pracowała w konbini podczas rozwijania kariery pisarskiej, nigdy nie pracowała na etacie i mając 37 lat na karku jest niezamężna. 

P.S2. Za Dziewczynę z konbini Sayaka Murata otrzymała nagrodę Akutagawy, która jest jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich w Japonii.



23 maja

23 maja

Retro komiks z potworami na ulicy, czyli o Paper Girls #1

Retro komiks z potworami na ulicy, czyli o Paper Girls #1

Paper Girls to komiks, który wpisuje się w klimat takich publikacji jak To Stephena Kinga, Letnia Noc Dana Simmonsa, czy też serial Stranger Things. Wszystkie te dzieła kultury łączy to, że przenoszą nas z powrotem do lat osiemdziesiątych, gdzie na uruchomienie komputera trzeba było czekać kilka minut, dyskietki były najnowszym wynalazkiem technologii, po okolicy zasuwało się na rowerach, a w dawno niewietrzonych pokojach zacięcie grało w D&D. 

17 maja

17 maja

Była sobie Szamanka od umarlaków, czyli o serii Martyny Raduchowskiej

Była sobie Szamanka od umarlaków, czyli o serii Martyny Raduchowskiej

Kiedyś byłam jedną z tych osób, które nie czytają polskich książek, bo nie. Dla zasady albo z wewnętrznego przekonania, że polskie znaczy gorsze, nasza rodzima literatura to tylko nudne lektury w szkole, a fajne książki piszą wyłącznie za granicą. Obecnie mogę tylko z politowaniem pokręcić głową nad młodszą mną. 

02 maja

02 maja

Majowe zapowiedzi

Majowe zapowiedzi

Po dziwnym miesiącu kwietniu przyszedł kolejny dziwny miesiąc - maj. Nie mam pojęcia, czy wszystkie poniższe nowości na pewno wyjdą w tym miesiącu, czy też będą obsuwy przez to, co się dzieje, ale skoro strony tak podają, to podam i ja. 

28 kwietnia

28 kwietnia

3 książki ze smokami + serial fantasy na Netflixie

3 książki ze smokami + serial fantasy na Netflixie

Piękne, majestatyczne, inteligentne, potężne, złośliwe, zapierające dech w piersiach, słowem: smoki. Dzisiejszy wpis dotyczy właśnie tych istot. Poniżej przedstawiam więc trzy serie fantasy (aczkolwiek jedną książkę ciężko nazywać serią, nawet jeśli będzie wydawana w dwóch tomach), w których smoki znajdziecie. Na koniec bonus: serial ze smokami na Netflixie.

25 kwietnia

25 kwietnia

Szarlatani. O najgorszych pomysłach w dziejach medycyny

Szarlatani. O najgorszych pomysłach w dziejach medycyny

Przeglądając internet, czytając gazety czy po prostu odbierając telefony od natrętnych telemarketerów nie raz i nie dwa możemy usłyszeć o magicznych środkach obiecujących nam gruszki na wierzbie. W nadziei na poprawę zdrowia lub też osiągniecie celu na skróty damy sobie wmówić wiele rzeczy, nawet jeśli zdrowy rozsądek i życiowe doświadczenie krzyczą na alarm. Dla przykładu nie tak dawno temu moja mama pozwoliła sobie wcisnąć cudowne plasterki na odchudzanie. Wystarczy przykleić taki plasterek do brzucha, zmieniać dwa razy dziennie i voila! Zaczynamy chudnąć za jedyną stówkę za opakowanie.

21 kwietnia

21 kwietnia

Pies jako narrator to wcale nie jest przepis na sukces, czyli "Mam na imię Jutro" Damiana Dibbena

Pies jako narrator to wcale nie jest przepis na sukces, czyli "Mam na imię Jutro" Damiana Dibbena

Mam na imię Jutro jest książką, która zainteresowała mnie przede wszystkim ze względu na psiego bohatera głównego. Wszyscy wiemy, jak takie książki zazwyczaj wyglądają: są pełne ciepła, miłości do świata i bez chusteczek przy ich czytaniu ani rusz. Wydawałoby się więc, że psi narrator to przepis na sukces, ale książka Dibbena temu przeczy: autor w ogóle nie wykorzystuje potencjału swojego bohatera.


Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger