Szóstka Wron miała w sobie mnóstwo głupotek, ale zasadniczo podobała mi się i była fajnym odmóżdżaczem. Zachęcona opiniami, że drugi tom jest o niebo lepszy, z ochotą wypatrywałam jego premiery. Niestety Królestwo Kanciarzy w moich oczach okazało się słabsze od części pierwszej. Nie czytało mi się go tak dobrze, jak Szóstki Wron, nie wciągnęło mnie, a wręcz odnosiłam wrażenie, że ta kontynuacja powstała jakby na siłę.
Zacznijmy od informacji najważniejszej, czyli od tego, że Królestwo Kanciarzy to młodzieżówka. W takich seriach nie znajdzie się skomplikowanej fabuły i intelektualnych doznań (oczywiście generalizuję), a im człowiek starszy, tym bardziej patrzy na takie serie z góry. Owszem, trafiają się fajne powieści skierowane do młodzieżowy, które spodobają się nawet dorosłym, ale myślę, że są to wyjątki. Jak jest z najnowszą serią Leigh Bardugo? Pierwszy tom sprawił mi mnóstwo frajdy mimo sporej liczby fragmentów, od których bolało mnie czoło przez nieustanne facepalmy. Drugi tom mnie zawiódł pod względem akcji, i spokojnie mogłabym go ominąć. Nie wiem, czy nagle zmieniły mi się gusta, że czuję tak dużą różnicę między tymi tomami, czy on naprawdę był taki nijaki. Niemniej jednak na pewno nie jest to seria, która spodoba się każdemu niezależnie od wieku.
Królestwo Kanciarzy kontynuuje urwany wątek z poprzedniego tomu. Nie ma pomiędzy nimi żadnej przerwy, autorka po prostu podejmuje opowieść dalej. Ze względu na spoilery, nie mogę opowiedzieć nic o fabule, ale jest ona utrzymana w podobnym tonie, co część pierwsza. Kaz ze swoją drużyną znów będzie kombinował, jak tu zdobyć pieniądze, i używał w tym celu bardzo nieczystych zagrań. Tym razem jednak ekipa nie skupia się na jednym zadaniu, lecz na kilku pomniejszych.
I tu się mylisz, ja nie żywię uraz. Ja na nie chucham i dmucham. Ja je hołubię. Karmię je najsmakowitszymi kąskami i posyłam do najlepszych szkół. Ja swoje urazy pielęgnuję.
Przechodząc do tematu swoich wrażeń z książki, to przede wszystkim w Królestwie Kanciarzy nie czuć było tych emocji, co poprzednio. Wcześniej byłam szczerze zainteresowana tym, co stanie się z bohaterami, czułam, że są zapędzeni w kozi róg i zastanawiałam się, jak z tego wybrną. Akcja była dobrze poprowadzona i pomijając końcówkę, która otwierała drogę do kontynuacji, książka była zamkniętą całością. W Królestwie Kanciarzy dzieje się dużo, a przed bohaterami co rusz wyrastają nowe bariery do pokonania. Mimo tego nie czułam żadnego napięcia, bo przecież Kaz magicznie znajdzie rozwiązanie na każdy problem. I to jest właśnie jeden z poważniejszych błędów serii: bohaterom zbyt łatwo wszystko idzie.
O ile Szóstka Wron skupiała się na jednym problemie (włamaniu i wydostaniu z więzienia Kuweja), to w Królestwie Kanciarzy ciągle pojawia się coś nowego. Miałam wrażenie, że kolejne przeszkody pojawiają się tylko po to, by wydłużyć książkę i niby rzucić czytelnika w wir akcji. Ja natomiast, zamiast pochłaniać to z wypiekami na twarzy, czułam się znudzona, zupełnie nie potrafiąc zaangażować się w to, co czytam.
W tym tomie sporo miejsca dostaje Wylan, który wcześniej robił jedynie za tło. Bardzo polubiłam tego bohatera i byłam szczerze ucieszona, gdy znalazłam tutaj rozdziały poświęcone akurat jemu. Podobał mi się wątek jego rodzinnych problemów i uważam go za najciekawszą postać ze wszystkich Wron. Duży plus idzie też za Jespera i jego ojca. Z kolei sam wątek romansowy Wylana i Jespera uważam za zupełnie nieudany. Nie mam nic do homoseksualistów i lubię o nich czytać, ale ich związek był strasznie płytki, i chociaż mieli się ku sobie od samych początków, autorka praktycznie w ogóle nie wnikała w ich sferę uczuć, jakby się bała to zrobić, bo to geje. Na tym polu o wiele wypada związek Mathiasa i Niny, który pełen jest przekomarzań, podtekstów, wzajemnych docinków i uczuć.
A teraz zaserwuję wam być może taki delikatny spoiler, ale zwyczajnie muszę o tym napisać. Chodzi mi o końcówkę, a mianowicie o to, co stało się z jednym z bohaterów. Wzbudziło to we mnie ogromny niesmak, bo autorka zupełnie z czapy wyskoczyła z takim rozwiązaniem. Było ono zbędne, wymuszone, już pomijając fakt, jak idiotycznie do tego doszło. Leigh Bardugo kierowała swoją postacią z subtelnością młotka, który wali ci w głowę. Być może miało nas przez to zaboleć serce, być może chodziło o to, by pokazać, że wcale nie jest tak kolorowo, ale wyszło to tak sztucznie, że nie sposób nie przewrócić nad tym z politowaniem oczami.
Królestwo Kanciarzy oceniam więc gorzej niż Szóstkę Wron. Całość stanowi przeciętną, odmóżdżającą serię rozrywkową skierowaną do młodzieży, ale nic ponadto. Ma w sobie dużą ilość głupotek i infantylności, które drażnią i na które trzeba przymknąć oko. Pewnie jakbym była młodsza, spodobałoby mi się bardziej, a tak to... cóż :)