"Legion" zaczęłam czytać jeszcze w kolejce po autograf Brandona Sandersona. Ta dość krótka książka jak na obecne standardy fantasy (bo przecież każdy wie, że dobre fantasy to cegła na 700 stron) składa się właściwie z dwóch powieści: "Legionu" oraz "Legion: Pod skórą". Fabuła rozbija się o faceta, który ma halucynacje. A te halucynacje też mogą mieć halucynacje. Mimo tego drobnego faktu, nasz główny bohater uznaje się za osobę całkowicie normalną i wraz ze swoimi wymyślonymi przyjaciółmi żyje w wielkiej rezydencji, która wszak musi pomieścić te wszystkie wytwory jego wyobraźni.
Stephen Leeds, bo to o nim mowa, swoje halucynacje nazywa aspektami. Sam jest człowiekiem o nieprzeciętnej inteligencji, geniuszem, i nie radząc sobie z własnym intelektem rozdziela poszczególne umiejętności swoim aspektom. Jest w stanie w ciągu kilku godzin nauczyć się nowego języka lub opanować nową dziedzinę nauki. O przypadku Stephena studenci piszą prace do obrony, psycholodzy rozprawy naukowe, a dziennikarze zabiliby się za możliwość przeprowadzenia z nim wywiadu. Z tego powodu Stephen najchętniej nie wyściubiałby nosa ze swojej nory, ale jak wiadomo, za coś trzeba żyć. Kiedy więc zgłasza się do niego pewna firma aby odzyskał skradziony aparat, niechętnie przyjmuje zlecenie.
Tak mniej więcej rysuje się fabuła "Legionu". To bardzo lekka, solidna historia, do przeczytania w jeden wieczór. Raczej nie sprawi, że rozemocjonowani zakrzykniemy "wow!", ale za to bardzo przyjemnie się ją czyta nie tylko przez kwestie fabuły, ale i bohaterów, którzy do końca przerzucają się dowcipnymi dialogami. Ogromnie podobał mi się pomysł z halucynacjami, szczególnie, że Stephen traktował je bardzo serio i nawet jadąc gdzieś, rezerwował dla nich osobne miejsca. A aspekty towarzyszyły mu wszędzie, lecz mimo ich ogromnej liczby (nie pamiętam dokładnie, ale było ich chyba ponad 40), poznaliśmy ich zaledwie kilkoro. I to właśnie te aspekty są najistotniejszym, najlepszym elementem książki. Nie fabuła, nie główny bohater, ale jego halucynacje. Sanderson wyjątkowo popisał się tutaj w kwestii kreacji ciekawych bohaterów. Są tak świetnie pomyślani że wręcz przyćmiewają Stephena. Każdy z aspektów jest bardziej niż ludzki, ma swoje osobiste zachowania, dziwactwa, a nawet fobie. To niezwykle barwna gromadka; na przykład Tobias jest przekonany, że komunikuje się z nim uwięziony na orbicie Stan, astronauta. J.C. to żołnierz, maniak broni z nietypowym poczuciem humoru, który najbardziej przypominał mi osobowość Waxa ze "Stopu prawa". To taki twardziel, któremu trudno przyjąć do wiadomości, że nie istnieje. Łączy go burzliwy związek z neurotyczną panią psycholog, Ivy. A to tylko zalążek góry lodowej, bo nie sposób w kilku słowach opisać charaktery nawet tej trójki.
Jak już mogliście się domyśleć, główny bohater do prywatny detektyw. Diabelnie dobry, prywatny detektyw, bo mimo jego dziwactw związanych z wymyślonymi przyjaciółmi, ludzie i tak tłumami przychodzą po jego pomoc. Stephen ma ten luksus, że w zleceniach może przebierać. Sam jest bogatym człowiekiem z ogromną willą, w której jedynym lokatorem oprócz niego jest lokaj. No i halucynacje, rzecz jasna.
Im dłużej żyję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że każdy jest na swój sposób neurotyczny. Ja panuję nad swoimi psychozami. A ty?
Jak już mogliście się domyśleć, główny bohater do prywatny detektyw. Diabelnie dobry, prywatny detektyw, bo mimo jego dziwactw związanych z wymyślonymi przyjaciółmi, ludzie i tak tłumami przychodzą po jego pomoc. Stephen ma ten luksus, że w zleceniach może przebierać. Sam jest bogatym człowiekiem z ogromną willą, w której jedynym lokatorem oprócz niego jest lokaj. No i halucynacje, rzecz jasna.
Zarówno "Legion" jak i "Legion: Pod skórą" dotyczy rozwiązywania zagadek kryminalnych dla ludzi, którzy pieniędzy mają jak lodu. W tym przypadku chodzi o firmy, korporacje związane z rozwojem nowych technologii. Całość ma taki sensacyjno-detektywistyczny charakter, co w połączeniu z elementami fantasy stanowi bardzo fajną mieszankę. Sam autor napisał tę książkę jako efekt rozmyślań na temat tego, co by było gdyby halucynacje pomagały w życiu, a nie przeszkadzały, i wyszło to świetnie. Część pierwsza zapoznaje nas z umysłem Leedsa, a druga rozwija koncepcję. Sanderson utrzymuje poziom w każdej swojej książce, i w ten sposób również "Legion" czyta się dobrze, zagadki są przemyślane, zakończenie zaskakujące, całość napisana jest lekko i z humorem. A jednak wyszło po prostu przyzwoicie, bez żadnych fajerwerków, ochów i achów. Cudów, do których przyzwyczaił mnie autor w swoich innych książkach, raczej tutaj mnie ma. Może jestem już rozpieszczona przez jego twórczość i za każdym razem wymagam czegoś pokroju "Drogi Królów". "Legion" jest też chyba pierwszą wydaną książką Sandersona, której okładka bardziej podoba mi się w wersji zagranicznej. Drugą będzie "Dusza Cesarza", na którą trafiłam przy okazji przeglądania obrazków do tej notki, ale akurat jeszcze tego nie czytałam. Tak czy inaczej zachęcam do sięgnięcia po "Legion", to też dobra okazja do zapoznania się z twórczością Sandersona bez potrzeby czytania opasłych tomiszczów, do których zdążył nas już przyzwyczaić :)
Bardzo podoba mi się grafika z podsumowaniem na samym końcu ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńOd kiedy 400 stron to cegła? ;p mnie na razie Legion nie interesuje, chociaż ostatnio prawie go Kupilam.
OdpowiedzUsuńFakt, "trochę" zaniżyłam xD Praktycznie nigdy nie patrzę na ilość stron, jakoś zdawało mi się, że to grubsze.
UsuńNie czytałam jeszcze nic Sandersona, ale te halucynacje, które też mogą je mieć są... intrygujące. Jestem bardzo ciekawa jakie postacie wyobraził sobie bohater. I chociaż dobre fantasty to i 700 stron, to 400 jako cegłę jeszcze nie uznaje :)
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia - książka przyjemna, zabawne postaci (aspekty dużo lepsze od Stephena), ale nie jest to nic porywającego i ambitnego. Jak na Sandersona trochę słabo, chociaż dalej jest to dobra pozycja.
OdpowiedzUsuńBardzo fajna grafika na końcu. Czytelna, konkretna i miła dla oka :)
Dziękuję :D Miło to słyszeć, bo trochę się nasiedziałam nad nią :)
UsuńTemat rewelacyjny! Aż kusi, żeby przeczytać.
OdpowiedzUsuńCoraz więcej czytam o Sandersonie i chyba w końcu sięgnę po coś jego autorstwa. Tylko nie wiem, czy "Legion" jest dobry na początek... Co byś poleciła do pierwszego kontaktu z Sandersonem?:)
Pozdrawiam,
Sonia Czyta.
Ja sama zaczynałam od "Drogi Królów" i to właśnie za sprawą tej cegły (około 1000 stron) pokochałam autora. Teraz mam problem, bo przyćmiewa mi każdą inną książkę, którą czytam :) Obecnie wydane są dwa tomy, a planowanych jest dziesięć.
UsuńLżejszy w odbiorze jest "Z mgły zrodzony", który aktualnie liczy sobie sześć tomów, a będzie więcej. Pierwsza Era zamyka się w trzech książkach, potem jest przeskok 300 lat do przodu.
Obie serie są bardzo fajne i to właśnie którąś z nich polecałabym na początek, jeśli nie boisz się rozmiaru tych książek.