05 sierpnia

05 sierpnia

O magii pełnej światła. "Czarny Pryzmat" Brent Weeks


Brent Weeks debiutował w 2008 roku trylogią Nocny Anioł, której pierwszy tom ukazał się w Polsce w 2009 roku nakładem wydawnictwa MAG. Czarny Pryzmat rozpoczyna jego drugą serię fantasy, tj. Sagę Powiernika Światła. Cykl liczy sobie w tej chwili cztery tomy, a planowany jest jeszcze jeden. Brent Weeks to dość popularny i wysoko oceniany autor, nie jest więc dziwne że ja, jako fanka fantastyki, w końcu natknęłam się na jego książki. Spotkanie to jednak nie wypadło dość dobrze. Dużo oczekiwałam po tym autorze, który jest porównywany do Sandersona, a po przeczytaniu książki mogę stwierdzić, że tę dwójkę porównywać można tylko pod względem kreacji świata. 

Czarny Pryzmat to opowieść złożona i wielowątkowa. Historię rozpoczynamy z perspektywy Kipa, grubego, pierdołowatego chłopca, którego wioska została zaatakowana przez samozwańczego króla Garadula, by zrobić z nich przykład. Kip będzie próbował przeżyć, a chwilę potem okaże się, że jest synem Bardzo Ważnego Człowieka, o czym, rzecz jasna, nie wiedział. Powieść poznajemy też z perspektywy Karris, czarnogwardzistki, twardej żołnierki, która jest jedną z lepiej wykreowanych postaci kobiecych w tej książce, a także od strony młodej Liv, córki generała Danavisa, która w stolicy Chromerii uczy się na krzesicielkę. Na pierwszy plan wysuwa się jednak tytułowy Pryzmat, Gavin Guile, który jest postacią ze wszech miar niejednoznaczną. Nie można jasno określić, czy jest on dobry, czy zły; trudno nawet stwierdzić, czy się go lubi, czy nie. Gavin Guile jest najpotężniejszym krzesicielem swoich czasów, który jako jedyny włada całym spektrum barw. Ze względu na swoją moc jest Pryzmatem, cesarzem, choć tak naprawdę jedynie figurantem i nie sprawuje realnej władzy. Przy okazji jest też nieprzyzwoicie bogatym, przystojnym i charyzmatycznym mężczyzną, w łóżku którego chciałaby znaleźć się niemal każda niewiasta. 

- Jesteś świetny, Kip. To jak zmęczenie młodszego brata, którego nigdy nie miałam. 
Och, porównanie do młodszego brata. Każdy facet chce usłyszeć coś takiego od pięknej dziewczyny. Właśnie mnie wykastrowała.

Generalnie w książce znajduje naprawdę bogata ilość postaci i nie sposób wymienić każdej. Większość jest wykreowana porządnie, każda z nich ma swój indywidualny charakter, a jest ich taka ilość, że każdy znajdzie kogoś dla siebie. Najmocniejszą postacią jest niewątpliwie sam Gavin, ale na uwagę zasługuje też Żelazna Pieść, umięśniony dowódca z poczuciem humoru, który mocno skrywa, oraz genialny strateg, generał Danavis. Fabuła jest po brzegi wypchana intrygami, spiskami, i nie wszystko jest tutaj takie, jak się wydaje. Mamy wojnę, sceny batalistyczne, trochę politykowania, manipulowania ludźmi, humor i przygody. W pierwszej części autor raczej nas wprowadza w swój świat i wyjaśnia mechanizmy jego działania, w drugiej jest znacznie więcej akcji. Brent Weeks miał naprawdę świetny pomysł na system magii, który opiera się na świetle, oraz na sam świat z jego intrygami, pomniejszymi wojenkami między państwami, które wciąż żywią o coś urazę i chcą ugrać jak najwięcej dla siebie, oraz wiarą w Orholama, Pana Światła. Magia w Czarnym Pryzmacie w skrócie polega na tym, że obdarzona mocą osoba (krzesiciel) może krzesać jeden albo dwa kolory, ale zawsze jest też obecny jeden Pryzmat, który krzesa wszystko (taki Z mgły zrodzony, haha). Autor dobrze to sobie obmyślił, wprowadzając też mnóstwo niuansów, takich jak to że krzesanie zielonej barwy odpowiada dzikości, a większość kobiet to superhromatki co sprawia, że świetnie rozróżniają kolory.

Grafika ze starej okładki

No dobrze, więc przejdźmy teraz do tego, w czym tkwi problem. Jednym z moich głównych zarzutów do książki Brenta Weeksa jest niespójność bohaterów. Na przykład taki Kip. Chłopak bardzo często podejmuje kompletnie niedorzeczne decyzje tylko po to, by autor miał o czym pisać i by popchnąć fabułę do przodu. Nie wiem, co innego mogłoby stać za decyzjami Kipa, ale na pewno nie logika i instynkt przetrwania. Chłopak radośnie pcha się do obozu wroga, odzywa się wtedy, kiedy naprawdę nie powinien, robi sobie wrogów przez bezczelne i pyskate odzywki, które są tak bardzo nie na miejscu, że aż rażą, nie szanuje autorytetów i tradycji, chociaż sam jest tylko małym trybikiem w wielkiej maszynie. Kip ma też ogromne skłonności do użalania się nad sobą, przy czym to użalanie przewija się kilkukrotnie przez całą książkę i zazwyczaj dotyczy tego samego, więc w pewnym momencie naprawdę można mieć tego dość. W niespójności towarzystwa dotrzymuje mu Liv, młoda dziewczyna uczona w Chromerii na krzesicielkę, która wesoło przyklaskuje głupim decyzjom Kipa i sama podejmuje równie idiotyczne. Za szczyt uznałam to, że ma pretensje do ojca kiedy ten zgodził się pracować dla wroga, co nie przeszkadza jej w owym wrogu się podkochiwać. Ręce opadają.

- Dobrze - powiedział Kip. - Przynajmniej mamy tu nad czym popracować. Jak na pocałunek wyszło to trochę niezdarnie, ale rozumiem twój zapał. I rozumiem, że jak ma się taki pysk jak twój, to nie często nadarza się okazja do ćwiczeń. Ale powiedziałem, żebyś mnie pocałował w tyłek. W tyłek. Nie w twarz. Tyłek. Twarz - Kip wskazywał odpowiednie części ciała. - Jest różnica. Spróbuj jeszcze raz, ale tym razem z uczuciem.

Inną sprawą jest pewna toporność w tłumaczeniu swojego świata. Bardzo rzadko mam problemy ze zrozumieniem nowego systemu magii, ale tutaj naprawdę szło mi to opornie i nie wiem, co jest tego powodem. Może przesadna drobiazgowość? Może to, że jak już dostawaliśmy informacje o świecie, to byliśmy zarzucani informacjami na kilka stron? Dodatkowo czasem miałam wrażenie, że autor nie bardzo przemyślał sobie historię, którą chce opowiedzieć. To znaczy w szerszej perspektywie przemyślał sobie wszystko, świetnie zbudował intrygę (która, nawiasem mówiąc, jest potężna, chociaż zadziwiająco łatwo można tutaj oszukać ludzi), ale dorabiając kolejne warstwy powieści czasem zapominał, co napisał wcześniej. Przez to zdarzają się momenty, gdzie autor sam sobie zaprzecza. Przykład: bohater Z mówi, że jego oszustwo może odkryć tylko bohaterka X. Parę stron dalej już twierdzi, że zdemaskować go mogą tylko bohaterowie poprzedniej wojny, którzy siedzą w danej sali. Nie chciało mi się już grzebać i wypisywać kolejnych przykładów, ale zdarzały się sytuacje w których czułam, że coś mi nie gra i chyba wcześniej autor pisał co innego.

A tu grafika z innego, angielskiego wydania

Książki Brenta Weeksa nie czytałam z przesadnym entuzjazmem. I nie mówię tu o wcześniejszych moich zarzutach, ale chodzi mi o styl autora. Bo widzicie, z jednej strony naprawdę chciałam wiedzieć, co będzie dalej i o co w tym wszystkim chodzi, ale z drugiej zupełnie nie chciało mi się tego czytać. I to nie tylko ja, ponieważ Kam, która czytała tę książkę przede mną miała identyczne odczucia. Myślę że tą niechęć do czytania mogą powodować dłużyzny, opisywanie scen od a do z, bo niektóre fragmenty naprawdę można było skrócić czy przyśpieszyć. I tak oto moi drodzy wychodzi nam taka cegiełka na 800 stron. Inna sprawa to język. Nie wiem, czy jest to wina tłumaczenia czy tak też jest w oryginalne, ale powieść Brenta Weeksa przypomina mi literaturę młodzieżową. Bohaterowie czasem używają młodzieżowego slangu, jest mnóstwo zwrotów nowoczesnych, szczególnie w dialogach, a całość jest napisana bardzo prostym językiem. Dodatkowo autor zwraca uwagę na kobiecą aparycję tak, jak robił by to nastolatek. Bardzo często zdarzają się wstawki, że Kip gapi się na jej pierś, ale nie chce i nie powinien, co nie przeszkadza mu zerknąć sobie znowu, bo ona taka piękna, co z tego że wokół leje się krew i padają trupy. Właściwie narracja z perspektywy Kipa jest dość... rubaszna (żarty z kobiecą bielizną, potykanie się tak, że akurat wpada między piersi) i prawdopodobnie miało to śmieszyć. Drugi zasób żartów dotyczy samego Kipa i wyśmiewania się z jego tuszy i pierdołowatości. Cóż, mnie to wszystko nie śmieszyło.

Niektórzy ludzie nie radzą sobie z mocą, z władzą. Niektórzy ludzie wydają się przyzwoici, dopóki nie dasz im niewolnika, bo wtedy okazują się tyranami, biją go i gwałcą. Władza to próba. Wszelka władza i moc to próba.


Podsumowując, autor miał naprawdę fajny i ciekawy pomysł na książkę, stworzył fantastyczną intrygę, co do której chce się poznać, jak to wszystko się skończy i o co tu w ogóle chodzi, ale wykonanie wyszło mu dużo gorzej. Jego system magii jest oryginalny i stoi na wysokim poziomie, świat zbudowany jest solidnie, bohaterów przez książkę przewija się mnóstwo, widać, że jest to fantasy na większą skalę. A jednak ja czuję się rozczarowana, bo oczekiwałam czegoś… bardziej na poważnie, czegoś zbliżonego do poziomu Sandersona, a dostałam taki misz masz z literaturą młodzieżową. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria i sam autor cieszy się dużą popularnością, ale ja sama mam bardzo mieszane odczucia w stosunku do tej książki i nie potrafię określić, czy ona mi się podobała, czy nie. Teoretycznie książka ma w sobie wszystko to, co lubię w literaturze fantasy (oryginalny system magii, plejada barwnych bohaterów, humor, sceny batalistyczne, intryga, rozmach...), ale wykonanie odebrało mi przyjemność z czytania. Pewnie i tak sprawdzę, co będzie dalej, chociaż na kolejne tomy Sagi Powiernika Światła patrzę trochę z rozpaczą, bo są grubsze niż tom pierwszy. Serię polecałabym raczej młodszym fanom fantastyki, bo ma największe szanse trafić właśnie do nich. Polecam ją też osobom, które po prostu chcą przeczytać coś niezobowiązującego i prostego, ale jeśli razi was niespójność bohaterów i nie lubicie młodzieżówek, to lekturę bym odradzała.



P.S. Polecam też zajrzeć do recenzji tej książki u Wiedźmy z bloga Wiedźmowa Głowologia :)



20 komentarzy:

  1. To wygląda trochę tak, jakby kreacja tego całego Kipa miała wzbudzić litość w czytelniku. Wiesz, takie totalne zero, któremu nic nie wycodzi, jest nierozgarniętą ofermą i w sumie ma być też odrobinę komiczny przez tą swoją fajtałpowatość. W sumie nie wiem teraz, co myśleć, bo taką kreację bym jeszcze przeżyła, ale ta stylizacja na młodzieżówkę już trochę mnie odtrąca. Z drugiej strony wszystkie inne elemnty, które wymieniłaś (intrygi, akcja, sceny batalistyczne, ciekawy system magiczny) przekonują mnie, żeby jednak po książkę sięgnąć, ale chyba po prostu oddeleguję Czarny pryzmat do kategorii mniej pilnych lektur.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kip nie tyle wzbudza litość, co niesmak i irytację, ale coś w tym jest. Z tego co mi mówiła koleżanka to w ciągu kolejnych tomów przejdzie przemianę od zera do bohatera :) No właśnie ja też mam taki problem, że teoretycznie jest to książka idealna dla mnie, ale w praktyce już tak dobrze nie było. Myślę, że dobrze robisz, bo książka ma swoje plusy ale generalnie jest mnóstwo innych autorów, którzy piszą lepiej i po Czarny Pryzmat można sięgnąć, kiedy akurat nie będzie nic innego pod ręką :)

      Usuń
    2. A tak się czaiłam na tego Weeksa... Ten motyw od zera do bohatera to dosyć popularne zagranie w fantastyce.

      Usuń
  2. Mam wątpliwości co do tego, czy ta powieść jest lekka w odbiorze, bo wydaje mi się, że zawiera w sobie niespotykanie wiele elementów. Niestety, ale nie mam póki co czasu na eksperymentowanie z gatunkami, dlatego odmówię przeczytanie tej książki. Dla mnie jest to po prostu zbyt duże brzemię, na chwilę obecną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, najtrudniej jest się tutaj wgryźć w świat przedstawiony przez autora, szczególnie w system magii, ale potem leci z górki, książka nie jest skomplikowana. Jest za to długa, bo liczy prawie 800 stron, a seria ma jeszcze trzy tomy, takie same cegłówki jak tom pierwszy :) Jasne, nic na siłę :)

      Usuń
  3. Ciekawe, bo właściwie w recenzjach piszemy o tym samym, a mimo to ocena jest diametralnie różna :D Lubimy te same postaci, te same nas irytowały, zarzucamy największą niespójność Kipowi, doceniamy kreację świata i magię, podobają nam się intrygi oraz ich spójność...

    Nie pisałam o języku i przyznam, że nieszczególnie go teraz pamiętam, więc nie odniosę się dla slangu i młodzieżowego stylu, ale faktycznie, zgadzam się z tym, że żarty Kipa i z Kipa były dość żenujące (zwłaszcza wpadanie kobietom na piersi). Nie miałam też problemów z dynamiką książki, ale może to dlatego, że rzadko przeszkadza mi zbyt obszerny opis świata (no chyba że mówimy o trylogii husyckiej - to była tragedia).

    Myślę, że w tym wypadku kluczowe mogło okazać się to, że słyszałam sporo dobrego o Weeksie, ale nigdy w kontekście Sandersona, więc zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać i nie nastawiałam się jakoś szczególnie. U Ciebie z kolei oczekiwania były bardzo duże, no i Weeks poległ. Szkoda, że Cię rozczarował, bo to zawsze pozostawia niesmak.

    Dziękuję za dodanie linku do mojej recenzji! To bardzo miłe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też nie przeszkadzają obszerne opisy świata, ale tutaj jakoś nie mogłam się w niego wgryźć, a akcja momentami niemiłosiernie mi się wlokła. Z młodzieżówkami miałam dość mocne skojarzenie, chociaż oczywiście młodzieżówka to nie jest, ale ostatnio jestem na nie dość uczulona, bo zaczęły mnie drażnić i jednak staram się je omijać... chociaż jest kilka serii, które wciąż chciałabym sprawdzić, a taki Sanderson dawał radę :) Szczególnie dobijały mnie te szczeniackie żarty i... w ogóle Kip :)

      Myślę, że możesz mieć sporo racji w tym, że miałam wysokie oczekiwania i Weeks nie dał im rady, stąd aż tak niska ocena. Z drugiej strony naprawdę nie wiem, co o tej książce sądzić, bo plusów jest tyle, co minusów, i mniej więcej mi się to wszystko równoważy.

      Nie ma za co, widziałam już taką praktykę na kilku blogach i pomyślałam, że w miarę możliwości wprowadzę ją w czyn i u siebie :)

      Usuń
  4. Na początku czułam się zachęcona do powieści, ale teraz prawdę mówiąc, nie wiem co myśleć. Strasznie podoba mi się pomysł na magię, jest naprawdę oryginalny i głównie dla niego i dla intrygi chętnie przeczytałabym tę serię, ale z drugiej strony, zastanawiam się, czy nie lepiej będzie przeczytać coś innego. Pozdrawiam Książkowa Dusza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że jest wiele innych autorów, którzy piszą lepiej, i po których warto sięgnąć zamiast Weeksa :)

      Usuń
  5. Pamiętam jak mi kumpel w pracy o tym opowiadał i też pomyślałem wypisz wymaluj Z mgły zrodzony. Ale potem powiedział, że za bardzo przegadane. Ja osobiście mam jakiś dystans do tego i myślę, że po Sandersonie mnie to po prostu już nie kupi i tylko niepotrzebnie stracę czas, a to słuszna cegła jest, więc dla mnie Weeks to raczej melodia przyszłości, i to tak bardzo daleka, jak nie będzie co czytać z fantasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei widziałam jak ludzie porównują ten cykl do Sandersona, więc już w ogóle miałam dość wysoko postawioną poprzeczkę. Raczej nie widziałam, żeby ktoś na to narzekał ale i nie szukałam specjalnie mocno.

      Usuń
    2. Mimo wszystko jakoś mnie ten cykl nie przekonuje, powiem Ci. Mam takie przeczucie jak wyżej, a jak ja takie mam, to ciężko mi to potem wybić z głowy. :)

      Usuń
    3. Ale ja wcale nie namawiam bo sama w tej chwili uważam, że jest mnóstwo innych autorów, którzy piszą lepiej :)

      Usuń
  6. Może faktycznie nie do końca ta przygoda czytelnicza mnie do siebie przekonana, ale tak lubię takie klimaty, że mimo wszystko chętnie po nią sięgnę. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest tak źle, żebym nie chciała czytać dalej, ale ogólnie oceniam dość nisko :)

      Usuń
  7. Przerost formy nad treścią jest niestety mało porządany, a z Twojego opisu wynika, że jest go baaaardzo dużo. Nie przepadam za chaosem, naciąganymi sytuacjami i brakiem pomysłu. Grrr!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysłów to akurat Weeks miał tutaj dużo i to jest jeden z głównych plusów książki :)

      Usuń
  8. Na Brenta Weeksa byłam już napalona długi czas (chyba wspominałam na Twoim instagramie ;)) i Twoja recenzja faktycznie dość ochłodziła mój zapał. Myślę, że póki co zostanę przy Sandersonie, choć Weeks też dostanie swoją szansę. Jestem ciekawa czy będziemy miały podobne zdanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weeks ma jednak sporo fanów więc może Tobie bardziej podpasuje, niż mi, ale mimo wszystko nie nastawiałabym się na nic specjalnego :) Ja oczekiwałam dużo i przejechałam się tym bardziej :)

      Usuń
  9. Miałam przyjemność przeczyać 4tomy i czekam na 5. Przyznam, że na samym poczatku po 1 części nie byłam nadal przekonana, ale im dalej tym ciekawiej. Może i zdarzają się niespójności, ale przynajmiej mnie bardzo nie raziły.
    Kip jest bardzo realną postacią, jest dzieciakiem, z za długim językiem, ale w tym jest prawdziwy. Jego niezręczne zachowanie, czasami zabawne wzdlędem kobiet też jest prawdziwe, cóż są tacy chłopcy, a pokazana tu prawda do mnie przemawia.
    Decyzje bohaterów są czasami irracjonalna, muszą zaciekawić czytelnika. Bohatetowie maja zaciekawić czytelników, ich usposobienie jest spójne, są młodzi, podejmują decyzje zgodnie ze swoimi przekonaniami.
    Młodzieżowy slang, którym mówi młodzież jest w mojej opinii prawdziwy.
    Kip dorasta i widzimy jak z nierozgarniętego dziecka rodzi się odpowiedzialny facet, śledzimy jego przemianę.
    Gavin jest niezwykle skomplikowana postacią, ale bardzo przemyslaną, może trochę za bardzo, ale to zadziwia.
    Poboczbe postacie ktore sie pojawiaja i poznajemy je w kolejnych tomach tworzą fajną całość.

    Szczerze polecam przeczyać i wyrazić własną opinię :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger