Becky Chambers swoją debiutancką powieścią zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie i nikt specjalnie nie musiał mnie namawiać do tego, bym sięgnęła po tom drugi. Jest on zdecydowanie inny od Dalekiej drogi do małej, gniewnej planety, może trochę mniej cukierkowy, ale w jakiś sposób wciąż sprawia, że po jego przeczytaniu czujesz się lepiej. Największą zmianą, jaka zaszła, jest zmiana w składzie bohaterów, ponieważ ze starej ekipy bohaterów załogi Wędrowca towarzyszy nam tylko jedna osoba — i jest nią Lovelace.
Daleka droga do małej gniewnej planety przedstawiała nam piękną wizję świata, w której wszyscy są dla siebie mili, a różnice gatunkowe schodziły na dalszy plan. Ważne było, że jesteś osobą, a to, że zamiast kończyn miałeś macki albo twoje ciało obrastały pióra, schodziło na dalszy plan. W tak zapełnionym gatunkowo wszechświecie, jaki zaprezentowała nam Becky Chambers, pójście na kompromisy i wzajemne dopasowanie się do siebie było istotne, aby jakoś ze sobą koegzystować. Tyle że w takim stopniu, w jakim przedstawiła to autorka, jest to bardzo nierealne. To takie wyobrażenie idealnego świata, czy też idealnych ludzkich zachowań, z jakimi chcielibyśmy mieć styczność w swoim własnym życiu. I nie, wcale nie uznaję tego za wadę. Od czasu do czasu powieść, która będzie takim literackim odpowiednikiem potężnej dawki czekolady, jest po prostu potrzebna.
Akcja drugiego tomu prowadzona jest dwutorowo. Z jednej strony poznajemy losy Lovelace, sztucznej inteligencji ze statku Wędrowca, a z drugiej zagłębiamy się w przeszłość Papryki. Papryka od początku była szalenie interesującą postacią i bardzo się cieszę, że Chambers zdecydowała się poświęcić jej (nawet połowicznie) książkę. Oba te wątki opowiadane są naprzemiennie i oba są równie ciekawe, z tym że ze względu na wątek Papryki już nie tak pięknie i kolorowo. Niby wciąż nie ma żadnego konfliktu i mordobicia, ale i tak dochodzimy do tego, że ludzie to gatunek skłonny do najgorszych czynów. Dzieje się to jednak bardzo delikatnie i jakby mimochodem, a nie przez głębokie rozważania na temat ludzkiej natury. Te Chambers pozostawia dla szukania własnej tożsamości, samoakceptacji i zastanawiania się, czy sztuczną inteligencję można traktować jak osobę. Wszystko wciąż utrzymane jest w tonie tolerancji i wzajemnego poszanowania, zrozumienia, a jeśli nawet ktoś błądzi, to zaraz się nawraca. Ach, gdyby w normalnym świecie wszystko też zawsze układało się tak gładko i po naszej myśli...
Bo wiecie, nawet z wątkiem Papryki, który niby tę idyllę psuje, książka Becky Chambers i tak w ostatecznym rozrachunku wypada tak samo, jak tom pierwszy — pięknie, ale i naiwnie. Może to dlatego, że wiemy, że będzie happy end, zresztą to taka konwencja, która do happy endu prowadzić musi. Paskudna przeszłość Papryki wzrusza, ale i daje pociechę tym, jak bardzo dziewczynka jest silna, odważna i jak wielkie miała szczęście. To taki przekaz: nie ważne, w jak wielkie bagno się wpakowałeś, dzięki swojej wytrwałości i sile ducha będzie lepiej. Poradzisz sobie. To coś, w co wszyscy chcemy uwierzyć, nie zastanawiając się nawet za bardzo nad tym, czy dziecko, które wcześniej zupełnie nie znało świata, jest w stanie samodzielnie w nim przetrwać. Co prawda jest instruowane co do tego, jak ma postępować, ale jednak... jest samo.
Po raz kolejny nie mam tak naprawdę na co narzekać. I nawet nie chcę. Becky Chambers skupiła się w tym tomie na czymś innym, niż kosmiczne wojaże i nie jesteśmy też tak bardzo zalewani informacjami, jak w tomie pierwszym, który jednocześnie był wprowadzający. Drugi tom teoretycznie wypada dojrzalej przez poruszaną problematykę, ale mnie bardziej odpowiadał tom pierwszy ze swoją beztroską, kosmiczną podróżą do dalekiej, gniewnej planety. Co wcale nie oznacza, że Wspólna orbita zamknięta jest gorsza. Jest po prostu inna, ale wciąż dobra i ma zalety poprzedniczki. Ponownie nie chodzi tu o akcję czy jakiekolwiek fabularne fajerwerki, lecz ważniejsze są wątki antropologiczno-filozoficzne. Czuć w tym wszystkim Ursulę Le Guin. Warto też dodać, że oba te tomy można traktować jako jednotomówki.
Serię dalej wszystkim polecam. To bardzo miła odmiana od nieustannego rozlewu krwi czy pesymistycznych wizji w fantastyce, a po przeczytaniu takiego dark fantasy, jaki ostatnio mi się trafił, Wspólna Orbita Zamknięta była jak do rany przyłóż: prostowała psychikę. I może to nie jest coś wybitnie dobrego, co zostanie z nami na długo, ale przecież nie musi. Wystarczy, że będzie miłą, sympatyczną lekturą na jeden raz. Pozostaje mi teraz cierpliwie czekać na tom trzeci.
2. Wspólna orbita zamknięta
W serii:
1. Daleka droga do małej, gniewnej planety2. Wspólna orbita zamknięta
Za egzemplarz książki do recenzji
dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka
"Wspólna orbita zamknięta" to świetna kontynuacja, która choć nieco różni się od pierwszej części - jest książką naprawdę dobrą. Zdecydowanie polecamy szczególnie tym, którzy mają ochotę na oryginalną fantasy.
OdpowiedzUsuńZgadzam się i też polecam. :) Bardzo lubię tę serię i chciałabym, żeby tom trzeci szybko się u nas pojawił, ale chyba marne szanse na to patrząc na rozstrzał, jaki był pomiędzy tomem pierwszym a drugim.
UsuńPostanowiłam przeczytać Twoja notkę dopiero jak napiszę własną (napisałam, będzie w przyszłym tygodniu). ;) I w sumie mamy bardzo zbliżone odczucia. Trochę inaczej co prawda oceniamy wątek Paryki - IMO chodziło właśnie o to, że nie była sama - miała Sowę. Sowa co prawda nie mogła z nią wyjść czy jej dotknąć, ale mogła zadbać o dostosowanie do intergalaktycznego społeczeństwa na tyle, na ile się dało w tych warunkach, starała się też wychować Paprykę. I wcale nie miałam wrażenia, ze Papryce łatwo przyszło dostosować się do nowych warunków (do tej pory nie do końca rozumie np. ideę pieniądza), ale żałuję, że autorka zbyła ten etap kilkuzdaniową notką gdzieś pomiędzy dialogami...
OdpowiedzUsuńTo bardzo się cieszę i chętnie zajrzę, jak już wrzucisz (chociaż pewnie z opóźnieniem, wszystko ostatnio robię z opóźnieniem). Co do Papryki - nie miałam na myśli jej przystosowania się do nowych warunków, tylko bardziej przetrwanie samej na złomowisku. Bo okej, miała Sowę, ale Sowa fizycznie w niczym jej nie mogła pomóc. Papryka wszystko musiała zrobić sama, i to mi trochę zgrzytało, że bez większych przeszkód dała radę (a przynajmniej autorka nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi, bo głównie skupialiśmy się na tym, że wszystko dla Papryki jest nowe... poza tym epizodem z psami), ale tak jak pisałam, ja naprawdę nie chcę się tego czepiać, tym bardziej że Papryka była podrasowana genetycznie. :)
UsuńMnie się wydaje, że właśnie w tym podrasowaniu tkwi odpowiedź - miała być odporna, silna i na tyle elastyczna, żeby bez problemów (i wyjaśnień) dostosowywać się do zmian, przy czym istotne było, aby dobrze znosiła monotonię. Musiała też być dość inteligentna, żeby móc wykonywać zadania na podstawie oglądanych od czasu do czasu filmów instruktażowych - a mamy podstawy sądzić, że była nawet bystrzejsza niż przewidziano dla jej kasty.
UsuńNo i taką odpowiedź mogę zaakceptować, ale chciałabym, żeby zostało temu poświęcone chociaż trochę więcej czasu, bo o tym, że było jej cholernie ciężko i dała radę dzięki podrasowaniu genetycznemu, możemy się głównie domyślać. Ale gdyby autorka rozwinęła temat, to książka stałaby się cięższa, a pewnie nie o to chodziło.
Usuń