Samotnia wzbudza we mnie bardzo ambiwalentne uczucia, bo z jednej strony doceniam kunszt autora, ale z drugiej przebrnięcie przez te dwa tomy było dla mnie nie lada wyzwaniem. Podczas czytania raz potrafiłam się zachwycić fenomenalną kreacją bohaterów, a innym razem na nią narzekać; potrafiłam zakochać się w opisach, by zaraz potem je znienawidzić. Takiego problemu od dawna nie miałam z żadną książką i podejrzewam, że po prostu źle się do tego zabrałam, bo zamiast czytać wszystko na raz, powinnam była to sobie dawkować.
Samotnia jest uznawana za najwybitniejsze dzieło Charlesa Dickensa. W Polsce jej ostatnie wydanie pochodzi jeszcze z 1975 roku, w tłumaczeniu Tadeusza Jana Dehnela od wydawnictwa Czytelnik. Po przeprowadzeniu małego wywiadu zorientowałam się, że książka ta osiągała już niebotyczne ceny na serwisach aukcyjnych, toteż wielu z pewnością się ucieszy, że w końcu doczekaliśmy się wznowienia. Tym razem jednak Samotnię rozbito na dwa tomy po niespełna 700 stron każdy, tłumaczenie natomiast pozostawiono to samo.
Osią tej powieści jest toczący się od kilkudziesięciu lat proces Jardnyce przeciwko Jarndyce dotyczący fortuny, która w trakcie długich lat procesowania znacznie się uszczupliła przez koszty sądowe. Ciąży ten proces nad naszymi bohaterami niczym klątwa, niszczy miłość i wzajemne zaufanie, doprowadza do upadku zarówno osoby zainteresowane, jak i tych, którzy przypadkiem się z nim zetkną. To właśnie wokół niego Dickens splata losy swoich postaci, opowiada o bohaterach zarówno bezpośrednio zamieszanych w sprawę, jak i związanych z nią tylko pośrednio. Mamy więc wątki prawników i ich klientów, handlarzy i skrybów, znajomych stron procesowych czy też zwykłych gapiów, lecz głównym wątkiem jest ten dotyczący samej rodziny Jarndyce.
Samotnia zachwyca malowniczymi opisami, mistrzowskim budowaniem klimatu czy ironicznymi spostrzeżeniami; zachwyca, ale jednocześnie potrafi znużyć, bo Dickens czasami nieźle przesadza ze swoim popisywaniem się słowem. Bardzo łatwo jest więc poczuć się tym przytłoczonym i ulec pokusie przewrócenia tych kilku stron dalej albo po prostu pobieżnie przelecieć wzrokiem po kartce. Podobnie jest z kreacją bohaterów, bo u Dickensa nawet ci dalszoplanowi muszą mieć swoją historię i swoje charaktery, które rzecz jasna przyjdzie nam poznać. W ogóle mnogość powiązań i wzajemnych relacji między bohaterami Samotni potrafi przyprawić o zawroty głowy, a wszystko to oczywiście wychodzi na jaw stopniowo, w miarę dalszego czytania lektury.
Narracja w Samotni prowadzona jest dwutorowo, to znaczy mamy rozdziały pisane w narracji pierwszoosobowej z perspektywy Estery, którą można uznać za główną bohaterkę Samotni, jak i rozdziały pisane w formie trzecioosobowego narratora, które przejmują bardziej reporterską formę. To właśnie w tych drugich Dickens wchodzi na wyżyny swojego literackiego kunsztu i nas nim przygniata, nie będzie więc zaskoczeniem jeśli napiszę, że "Opowiadania Estery" czytało mi się znacznie przyjemniej. Estera towarzyszy nam od samego początku powieści, a na kartach Samotni obserwujemy to, jak z zagubionej, niechcianej i zastraszonej sieroty staje się ona dojrzałą, inteligentną i rozsądną kobietą. Bardzo podobał mi się ten proces dorastania i to, jak subtelnie zmienia się ona z ufnej i naiwnej dziewczynki w trzeźwo stąpającą po ziemi kobietę.
A co w ogóle jest w Samotni? Ha! Moi drodzy, lepszym pytaniem byłoby, czego tu nie ma. Jako że cała sprawa toczy się wokół sądowego procesu, który ciągnie się tak długo, że nawet prawnicy się w nim pogubili, Dickens dużo czasu poświęca na jego krytykę. Pod ostrzał bierze też fałszywą filantropię i jako przykład daje pani Jellyby, której głowę zaprzątają sprawy w Afryce, a dzieci w jej własnym domu chodzą brudne i zaniedbane. Ponownie Dickens ukazuje też przepaść, jaka dzieli osoby bardzo bogate i bardzo biedne, porusza opisami zwłaszcza tam, gdzie rzecz dotyczy dzieci, karykaturalnie przedstawia osoby z pozoru dobre i nie raz zaskoczy nas rozwojem zarówno wątków, jak i postaci. Myślicie, że to już koniec? Wcale nie.
W Samotni mamy też dramaty i afery rodzinne, mnóstwo romansów, satyrę społeczną, dziwne samobójstwa, tajemnicze morderstwa, a nawet wątek detektywistyczny. Takie nagromadzenie czytelniczych napięć, począwszy od sprawy z morderstwem, poprzez rodzinne koligacje a na miłosnych zawiłościach kończąc sprawia, że Samotnię po prostu chce się czytać choćby z tego prozaicznego powodu, by zaspokoić własną, chorobliwą ciekawość. Nie sposób opisać rozmachu, z jakim napisana jest ta powieść, nie da się wszystkich wątków przybliżyć, a już przynajmniej nie bez spoilerów, dlatego niestety taki krótki opis musi wystarczyć. Przyjemność z odkrywania intryg i fabularnych zawiłości pozostawię Wam osobiście.
Bardzo podobny problem mam z opisem postaci, ponieważ jest ich tyle i każda skonstruowana w tak bardzo przemyślany i dokładny sposób, że przybliżyć każdą w krótkiej, blogowej notce zwyczajnie nie da rady, coś jednak na ten temat powiedzieć wypada. Dickens wpycha do swojej książki przedstawicieli wszystkich warstw społecznych i wielu środowisk zawodowych, ukazując kontrasty i niesprawiedliwości. Mamy więc wspomnianą wyżej Esterę, która trafia pod skrzydła Johna Jarndyce i zostaje guwernantką podopiecznej w procesie Jarndyce przeciwko Jarndyce. John Jarndyce jest natomiast bohaterem dobrym w sposób ostateczny, bez śladu egoizmu i złej woli, postawionym jakby w przeciwwadze do pojawiających się w powieści "filantropów przez teleskop". Mamy Charley, małą, zaradną i dzielną pokojówkę, mamy pana i panią Bagnet, przedstawionych w sposób tak uroczy i pocieszny, że do tej pory uśmiecham się na ich wspomnienie, czy biednego Jo, którego każdy ciągle gdzieś przegania. Najbardziej jednak u Dickensa w pamięć zapadają te postacie nieszczególnie pozytywne, a prym wiedzie tutaj pan Skimpole, który każdą odpowiedzialność zrzuca ze swoich ramion prostą wymówką, że on przecież jest wiecznym dzieckiem i nic nie rozumie. W pierwszej chwili może się to wydać zabawne i w pozytywny sposób przejaskrawione, ale bardzo szybko pan Skimpole zaczyna doprowadzać nas do szewskiej pasji, by w końcu okazać się po prostu podłym oszustem.
Nowe wydanie Samotni, tak samo zresztą, jak i stare wzbogacone jest o ryciny, których co prawda nie ma jakoś szczególnie dużo, ale ładnie wzbogacają treść i dobrze się do niej odnoszą. Na końcu zamieszczono posłowie tłumacza. Wydanie jest z obwolutą, w twardej, płóciennej oprawie, a format jest taki sam, jak przy Opowieściach Wigilijnych, toteż choć szata graficzna jest inna, to przynajmniej wielkością te tomy do siebie pasują.
Czy polecam więc Samotnię? Tak, ale z dobrą radą, by ją sobie dawkować i nie czytać za szybko, bo zwyczajnie można przedawkować. Kiedy Samotnia ukazywała się po raz pierwszy, była publikowana w odcinkach w latach 1852-1853 i moim zdaniem taki sposób czytania tej powieści — w odcinkach — jest najlepszy. Właściwie jedynym moim zarzutem do Samotni jest to, że jest ona zbyt długa, a autor czasem nieźle popłynął z opisami. Z pewnością czytanie tak opasłej księgi, a w nowym wydaniu dwóch ksiąg o łącznej liczbie niemal 1400 stron jest nie lada wyzwaniem, ale warto znać taką klasykę, tym bardziej że inspirowała ona wielu twórców i wciąż zachwyca wielu czytelników. Ja niestety nie do końca się z Samotnią polubiłam, chociaż myślę o niej zdecydowanie cieplej, kiedy w końcu ją skończyłam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.
Niektóre książki mają to do siebie, że nie należy ich szybko czytać. Miałam tak z "Villette" Bronte. Charles Dickens przede mną, ale raczej rozpocznę od "Maleńkiej Dorrit" obecnej na mojej półce.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale to też chyba wszystko zależy od osoby. Ja bym tu dołożyła "Ziemiomorze" i "Silmarillion". Dickensa na pewno będę dalej czytać i teraz mam na oku "Opowieść o dwóch miastach", ale to dopiero za jakiś czas. :)
UsuńBrzmi zachęcająco, dlatego dopisuję ten tytuł do swojej listy. ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się spodoba. :)
UsuńDickens chodzi za mną tak długo, że to jest chyba z Bułhakowem najbardziej ciągnący się za mną klasyk. Najwięcej myślałem o "Opowieściach", a ostatnio jak widziałem to w zapowiedziach Zysku to i o "Samotni". Ale gdy zobaczyłem liczbę stron to postanowiłem odłożyć to sobie na później, kiedy więcej czasu będzie na czytanie czegoś nowego i opasłego, a ponadto czas, kiedy mnie to nie znuży. I widzę dobrze zrobiłem, bo jakbym teraz to brał to bym popłynął.
OdpowiedzUsuńTak, dobrze zrobiłeś, bo to jest całkiem fajna książka, ale w zbyt dużej ilości miałam jej już trochę dość. :) Sama Dickensa na pewno będę czytać dalej, tylko muszę od niego teraz odpocząć. :D A z tych dwóch to jednak bardziej polecam "Opowieści", bo to krótsza forma i nie przytłoczy tak bardzo, a na okres świąteczny jak znalazł. ;)
UsuńZastanawiam się nad tą "Samotnią" w ramach wyzwania :)
OdpowiedzUsuńPoważne przedsięwzięcie widzę planujesz. :)
UsuńPowiem Ci, że nie do końca mnie ta książka (księgi) ciekawi. Z jednej strony trochę kusi mnie kunszt, o którym wspomniałaś, bo coraz bardziej odczuwam głód pięknie napisanych powieści, a z drugiej nie dla mnie ten Dickens, bo nic w opisie fabuły, nawet jedna cząsteczka nie wzbudziła we mnie krztyny zainteresowania. Na chwilę obecną nie planuję czytać ;> ALe jeżeli chodzi o uzupełnianie klasyków, to niebawem zamówię sobie najprawdopodobniej Trzech muszkieterów i Hrabiego Monte Christo :)
OdpowiedzUsuńNo Dickens pisze bardzo pięknie, ale jak Cie nie interesuje to nie ma co się za niego brać. :) Trzech Muszkieterów i Hrabiego sama chcę przeczytać, ale nie wiem, kiedy mi się to uda... a bardzo mnie do tych książek ciągnie. Teraz na tapecie mam Mistrza i Małgorzatę, ale kto wie, czy w kwietniu nie padnie na coś innego. :)
UsuńChciałabym poznać "Samotnię", chociaż nie ukrywam, że nieco obawiam się momentami przytłaczającego stylu oraz mnogości bohaterów, których historie nie są w takim samym stopniu zajmujące. Coś jednak czuję, że pomimo obaw, po książkę sięgnę, ponieważ swego czasu obiecałam sobie, że nie będę stronić od klasyki :)
OdpowiedzUsuńKto wie, może Ciebie akurat Dickens nie przytłoczy. :)
UsuńCzy to nie jest tak, że bardzo często w pamięć i serce zapadają ci "źli" bohaterowie, zamiast postaci pozytywne? Ciekawe, dlaczego tak się dzieje.
OdpowiedzUsuńDickens jeszcze przede mną, ale postąpię zgodnie z Twoją radą i na pewno dawkować go sobie będę małymi dawkami, bo nie chciałabym wpaść w dołek czytelniczy, do czego bardzo często opasłe tomiszcza mnie doprowadzają (patrz "Syn" Meyera, który podobał mi się, a równocześnie tak strasznie ciężko mi szło jego czytanie).
Tak, bardzo często. Wydaje mi się, że te złe postacie są zwykle bardziej wyraziste, albo tak bardzo nas drażnią, że po prostu bardziej zapadają w pamięć. Albo tworzy się wokół nich fandom z fantazją na temat dorabiania im ciężkiej przeszłości tudzież przeciągania na jasną stronę mocy i tak to się toczy... Hmmm... :)
UsuńNo ja przez Samotnię trochę wpadłam w dołek, ale koniec końców nie wspominam jej źle, to fajna książka, po prostu za dużo na raz było. :)
Treść, jak to w przypadku klasyki, genialna, ale mnie w tej książce chyba najbardziej przykuwa okładka. Coś pięknego, miłego dla oka, prostego i naprawdę fantastycznego!
OdpowiedzUsuńTak, okładki i mnie się strasznie podobają. Bardzo ładnie to wygląda obok siebie. :)
Usuń