Pisałam Wam ostatnio przy okazji Czarnoskrzydłego, że nigdy nie wiem, jak mam oceniać debiuty. Czasami jednak trafiają się takie książki, po których w ogóle nie czuć, że jest to debiut. W przypadku Zawiści byłam święcie przekonana, że to już któraś z kolei książka autora, bo to było zbyt solidne i dopracowane, jak na debiutanta.
A jednak.
Zawiść w jednym zdaniu można scharakteryzować jako typową powieść fantasy, która absolutnie niczym się nie wyróżnia. To po prostu kolejna historia w fantastycznym świecie, opowiedziana przez następnego autora, który garściami czerpie z dorobku tego gatunku. Jeśli więc ktoś liczył na oryginalną, nowatorską fantastykę, to musi pukać do innych drzwi. Zawiść jest powieścią kierowaną do osób, których klasyczna high fantasy nie nudzi mimo tysięcy stron, które już w tym temacie przeczytali. Ewentualnie do osób, które dopiero zaczynają, ale jednak polecałabym coś lżejszego, i przede wszystkim luźniejszego na początek (pssst! Belgariada), ponieważ Zawiść traktuje się bardzo serio.
Skoro już ustaliliśmy ten najważniejszy fakt, czyli czym tak właściwie ta książka jest, to warto dodać, że pomijając schematyczność jest to powieść bardzo dobrze napisana — i przede wszystkim mocno wciągająca. Chociaż z tym wciągnięciem to może być różnie, ponieważ ja wkręciłam się dopiero wtedy, gdy przekroczyłam magiczną połowę tego opasłego tomiszcza. Początki takich serii rozpisanych na kilka tomów, gdzie każdy z tych tomów to cegła, której z powodzeniem można używać w samoobronie, zawsze bywają trudne i nikt temu nie zaprzeczy. Pierwszy tom to standardowo w dużej mierze wprowadzenie do świata i zaznajomienie się z bohaterami i relacjami, jakie ich łączą, co zwykle oznacza, że rozkręca się to powoli. Zawiść zasadniczo ma bardzo wolne tempo akcji, ale oprócz tego, że pierwszy tom jest wprowadzeniem, to autor od początku zarzuca nas tak dużą ilością królów, baronów, dziedziców, rycerzy i ludzi z pospólstwa, że zwyczajnie ciężko się połapać, kto jest kim, kto kogo lubi, a kogo nie i tak dalej. Żadnego spisu postaci, który by to ułatwił, nie ma (chociaż jest mapka. W końcu każda szanująca się fantasy powinna mieć mapkę), a oprócz ogromu bohaterów (i ich dziwnych imion do spamiętania — obowiązkowy punkt drugi, kiedy piszemy książkę fantasy), jest też duża liczba państw — i znowu trzeba zapamiętać, kto z kim i dlaczego, i kto tam w ogóle rządzi...
Kolejna istotna rzecz mogąca stanąć Wam na drodze do wciągnięcia się w Zawiść, to kilka punktów narracji. I to absolutnie nie jest wada, problem jednak tkwi w tym, że też mamy je od samego początku. Zdążymy więc poznać jednego bohatera, a tu już dostajemy narracje z punktu widzenia kolejnego, a zaraz potem następnego. To wybija z rytmu, ale potem oczywiście zupełnie nie przeszkadza.
Debiutancka powieść Johna Gwynne opowiada historię bardzo klasyczną. Będziemy wiec świadkami konfliktu dobra i zła, który rozpoczął się dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach, o których pamiętają tylko nieliczni, a swój finał ma mieć na naszych oczach (oczywiście nie w tym tomie). Konflikt dotyczy dwóch bogów, a rozgrywać go mają ich czempioni powołani z żyjących obecnie ludzi. Innym słowem: będzie rzeź, ale też nie w tym tomie, chociaż nie obyło się bez kilku scen bitewnych jako żywo stawiających mi przed oczami sceny bitewne z filmowego Władcy Pierścieni. Zasadniczo duża ilość bohaterów w tym przypadku oznacza dużą liczbę zgonów. To ogromny plus, że autor nie boi się zabijać postaci, które nie są tylko bezimienną masą, ale proszę, nie oczekujcie po tych słowach drugiej Gry o Tron.
Dużą rolę w Zawiści odgrywa przyjaźń i rodzina. To bardzo miłe, zwłaszcza że w tej książce tak naprawdę tych prawdziwie złych charakterów jest mało. W większości występują tu dobrzy ludzie, którzy po prostu dali się zwieść. A zło w Zawiści jest wyjątkowo podstępne i nie od razu wiadomo, kto będzie czarnym charakterem (dość szybko staje się to jednak oczywiste, aczkolwiek autor wyłazi z siebie, żeby wcale tak nie było). Z drugiej strony słabe te czarne charaktery, ale cóż... pożyjemy, zobaczymy. To w końcu dopiero początek. Melduję też obecność sporej ilości spisków i intryg.
Nie będzie chyba zaskoczeniem, jeśli napiszę, że w książce występuje postać młodego chłopca, który na kartach powieści będzie nam dorastał. Corban, bo to o nim mowa, zajmuje większą część Zawiści i jest dosyć ogarniętym młodzieńcem, który nie przechodzi typowo denerwujących humorów nastolatków. Z drugiej strony bardzo się boję, że wyrośnie z niego taki Gary Stu. Postacie w tej powieści na ogół po prostu są i niczym się nie wyróżniają, ale z czasem i tak zaczynamy je lubić. Do stylu Johna Gwynne też idzie się przyzwyczaić i również on niczym się nie wyróżnia. Jest porządny i solidny tak jak cała ta książka. Jedyny większy minus to sztywność Zawiści, ponieważ jest to powieść napisana bardzo na serio i brakuje jej choćby odrobiny luzu, jakieś iskry, czegokolwiek, co przerwałoby drewnianą i poważną narrację. Ale to może ja już zostałam zepsuta przez bardziej "dzisiejsze" książki...
Zawiść polecałabym więc osobom, którym nie nudzą się przemielone po raz kolejny stare rozwiązania w powieściach fantasy, i które lubią w takich powieściach utonąć bez reszty. Książka Johna Gwynne idealnie się do tego sprawdzi. To dobra rzecz, fajerwerków jednak w tym nie ma.
W serii:
1. Zawiść
2. Męstwo
Za egzemplarz książki dziękuję księgarni Tania Książka.
Jest dokładnie tak jak piszesz. Poważnie i trochę sztywno. Nawet żadnego przeklinania nie ma, a tam tylu wojowników! No ale najważniejsze, że dobrze i przyjemnie się czyta. I przynajmniej na ten moment - a zostało mi 300 stron - po drugi tom sięgnę bez oporów.
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Chociaż dla realizmu rzuciliby choćby jednym brzydkim słowem, chociaż w narracji niechby było "przeklął szpetnie". :D Albo jakiś humor. Odrobina złośliwości. No cokolwiek. :D Mnie również przyjemnie się to czytało i sama bardzo chętnie wezmę się za tom drugi. :)
UsuńZłośliwości i gnębienie to akurat tam było, bo Rafe i Jael atakowali i gnębili Corbana i Kastella. Ale tego przeklinania i takiego bardziej świńskiego, mocniejszego humoru no niestety brakuje. Może potem? Zobaczymy. :)
UsuńPoważnie, sztywno i brakuje mocniejszego humoru...
UsuńNie nudzą mi się klasyczne fantasy, ale...
Poczekam na dalszy rozwój wypadków. ;)
Miałam na myśli bardziej jakieś złośliwości w dialogach, coś bardziej ostrzejszego, a nie dręczenie. ;) Z drugiej strony to po prostu nie ten typ fantastyki na takie przekleństwa czy świński humor, ale jednak odrobina luzu by się tu przydała.
UsuńNawet jeśli nie ma - i tak wciąga. :D
Dokładnie. Wciąga i super się czyta. A jeszcze 3 tomy i - nie wiem czy widziałaś - autor stworzył jeszcze osobny cykl o boskich istotach (Ben-Eli itp) ;)
UsuńNie widziałam. Fajnie. :D Nie wiem, czy będę czytać osobny cykl, wszystko zależy od tego, jak ten dalej sobie poradzi, ale dobrze wiedzieć, że jakby co będzie tego więcej. :D
UsuńJa nadal nie mogę się z takim "klasycznym" fantasy przeprosić. Mam co prawda w planach Belgariadę - po Twoich tekstach zresztą - ale nawet ona coś nie może się doczekać swojej kolejki. Może dlatego, że kiedyś pochłaniałam dużo tego typu książek i w pewnym momencie zaczęłam szukać w fantastyce właśnie czegoś nowego. Tak czy inaczej, Zawiść raczej nie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuń