05 grudnia

05 grudnia

O smokach i ludzkiej chciwości. "Ogień przebudzenia" Anthony Ryan


Anthony Ryan przebył długą drogę do miejsca, w którym jest obecnie. Zadebiutował w 2011 roku powieścią Pieśń Krwi, która rozpoczynała Trylogię Kruczy Cierń, a którą to żaden wydawca nie chciał wydać. Autor więc zrobił to sam. Powieść okazała się jednak takim hitem, że już wkrótce podpisał on umowę z jednym z większych wydawnictw w Wielkiej Brytanii. Niewątpliwie jest to ciekawa historia, na którą mimowolnie zwraca się uwagę: to takie od zera do bohatera, czyli opowieść o spełnianiu marzeń.

W Polsce za wydawanie tej Trylogii wzięło się wydawnictwo Papierowy Księżyc. Za granicą jest ona już skończona, ale my wciąż czekamy na nasze wydanie trzeciego tomu (dla zainteresowanych: podobno ma być w lutym). Natomiast w lipcu tego roku wydawnictwo Mag uraczyło nas pierwszym tomem drugiej już serii Ryana o wielce intrygującym tytule Draconis Memoria. Tak, moi drodzy. Tutaj będą smoki.

Recenzja zawiera delikatne spoilery. 
EDIT: Ostrzegam też przed dużymi spoilerami w komentarzach.

Przeczytanie Ognia przebudzenia wcale nie przyszło mi tak łatwo. Kto śledzi mnie na instagramie albo goodreads ten wie, że z książką miałam niejaki problem. I kończąc ją czytać wciąż mam do niej bardzo ambiwalentny stosunek. Widzicie, Anthony Ryan zastosował tutaj tyle ogranych schematów, że w pewnym momencie po prostu zaczęło mnie to bawić. Na przykład czarny charakter tej książki z wielką radością w chwili zdemaskowania wyjawi Ci, jak bardzo niecne i ambitne miał plany. Zagrażający naszym bohaterom wrogowie zginą w wyniku bardzo wygodnego przypadku w bardzo widowiskowej scenie. I to nawet nie raz, ponieważ zawsze w chwili największego zagrożenia jakimś cudem pojawi się nieoczekiwana pomoc. Nawet dostaniemy kompletnie z czapy wzięty romans tylko po to, by na końcu było więcej dramy. Właściwie czytając tę książkę ma się wrażenie, że oglądamy film ze scenami, które wszyscy już wielokrotnie widzieliśmy. 

Ech.

Wiecie, na ogół nie mam problemu z takimi rzeczami o ile książka jest dobrze napisana i potrafi mnie zakotwiczyć w fabule. Wtedy nawet za bardzo się na takie rzeczy nie zwraca uwagi. Ogień przebudzenia jednak nie potrafił tego zrobić przez ponad pół książki, a wyżej wymienione przypadki bardzo rzucały mi się w oczy. Sama fabuła też jest prosta jak budowa cepa: ot, mamy grupę ludzi, która stanie w obliczu straszliwego zagrożenia i ostatecznie (chociaż już nie w tym tomie) będzie musiała ocalić świat. Zagrożeniem będą właśnie smoki, które hodowane i traktowane wyłącznie jako źródło cennego produktu, a więc smoczej krwi, najpierw zgotują ludziom kryzys ekonomiczny, gdy tej krwi zacznie brakować, a potem staną się zagrożeniem samym w sobie.


Od razu zaznaczę, że książka nie jest złożona z samych wad, za to ma bardzo dużo klisz, które wyjątkowo tym razem działały mi na nerwy. Nie zrozumcie mnie źle — ja naprawdę lubię fantasy w klasycznym stylu i nawet jeśli coś już było, ale czyta się to dobrze, to nie mam zastrzeżeń. Ogień przebudzenia nie jest źle napisany, ale przeraźliwie się dłuży. Pierwsza połowa tej książki jest całkiem pozbawiona dynamizmu, do tego opisy są bardzo drobiazgowe i opisujące ci punkt po punkcie, co autor miał na myśli. W efekcie niby coś się dzieje, ale zasadniczo masz to gdzieś i czytasz to, żeby czytać, z westchnieniem spoglądając na wolno ubywające strony. Wszystko rozwija się w iście ślimaczym tempie, ale kiedy akcja w końcu powoli zaczyna się rozkręcać na wszystkich trzech frontach, to sytuacja na szczęście ulega poprawie i książkę czyta się znacznie przyjemniej. Ale właściwie do końca los bohaterów był mi obojętny i żadnych cieplejszych uczuć do nich wykrzesać z siebie nie potrafiłam.

Napisałam, że akcja rozwija się na wszystkich trzech frontach, ponieważ w książce mamy trzech narratorów — i jednocześnie trzy zupełnie różne od siebie klimatem wątki. Ze strony Claydona, złodzieja, który wychował się w najgorszej dzielnicy miasta otrzymamy powieść przygodową. Jego drużyna wyruszy na wyprawę mającą na celu odnaleźć mitycznego białego smoka. Podporucznik Corrick Hilemore służący na okręcie wojennym Żelaznego Syndykatu umili nam czas morskimi wojażami. Ostatni punkt widzenia otrzymamy z damskiej perspektywy, ponieważ narratorką jest Lizanne, kobieta-szpieg, którą najbardziej obrazowo można opisać przy użyciu sformułowania James Bond w spódnicy.

Bardzo podoba mi się w tych narracjach to, że one zupełnie na siebie nie nachodzą. Każda z postaci ma swoją własną historię do opowiedzenia i nie napotkamy tutaj żadnych powtórzeń. Nie oddziałują one bezpośrednio na siebie, ale pośrednio jak najbardziej, i wychwycić można wpływ wydarzeń w jednym wątku na drugi. Miłe jest też to, że owe narracje zupełnie się od siebie różnią stylem i, jak wspomniałam wyżej, klimatem. Hilemore to żołnierz z mocnym kompasem moralnym, toteż tutaj możemy się spodziewać militarnego wątku, gdzie przewodzić nam będzie ktoś o bardzo silnym poczuciu sprawiedliwości i honoru. Lizanne to szpieg, więc poczytamy sobie o intrygach, polityce i tym wszystkim, na co szpieg zwraca uwagę, a Claydon z kolei zaoferuje nam surową wyprawę w otoczeniu twardych najemników, którzy bardzo cenią sobie raz dane słowo i ustalone zasady. Wszystko to w steampunkowej otoczce oraz — rzecz jasna — w towarzystwie smoków.


Smoki stanowią zaś główną oś fabuły książki Ryana. Mamy ich cztery typy: zielone, czerwone niebieskie oraz czarne, każde o innych cechach i sposobach walki w zależności od koloru. Kto spodziewa się inteligentnych, dostojnych stworzeń ten się rozczaruje: smoki są tutaj sprowadzone raczej do roli wielkich i niebezpiecznych zwierząt. Na smokach opiera się też system magiczny Ognia przebudzenia, ponieważ upuszczając ich krew i pijąc ją można dostać supermocy — i tutaj znów to, jakich supermocy dostaniemy zależy od tego, jakiego koloru smoka krew wypijemy. Rzecz jasna nie każdy tak może, bo to byłoby bez sensu, istnieje więc grupa wybranych, których zwie się Błogosławionymi. Od razu nasuwa się skojarzenie do systemu magicznego w serii Z mgły zrodzony Brandona Sandersona, gdzie wyjątkowych umiejętności mogliśmy dostać wypijając zawartość fiolek z określonym metalem. Jeśli ktoś jednak się zastanawia, czy tych podobieństw między dwoma autorami jest więcej, to zdecydowanie mówię nie. To kompletnie inne książki, inne historie i inny styl pisania.

Jestem za to pod wielkim wrażeniem postaci kobiecych w tej książce. Wiecie, to bardzo rzadko się zdarza, kiedy autorowi wychodzą one tak dobrze, jak tutaj. Jest ich dużo, bardzo często pełnią istotne role i stoją na równi z mężczyznami w takim sensie, że one też walczą, szpiegują, są najemnikami, a nawet dowódcami — i jest to zupełnie normalne. Nie dzieje się to w tle, ale te kobiety aktywnie uczestniczą w fabule. Dzięki temu Anthony Ryan ogromnie sobie zyskał w moich oczach, bo fajnie jest poczytać o dobrze skonstruowanych kobiecych bohaterach. Całkiem dobrze wychodzi mu też tworzenie postaci ogółem. W książce jest ich istne mrowie i nawet Ci drugoplanowi mają swoje charaktery i historie, nie da się ich ze sobą pomylić.

Pochwalić muszę również świat, którego historia sięga ileś tam lat wstecz, mamy jakąś różnorodność kulturową, państwa, które mają swoje zatargi... generalnie widać, że całość jest przemyślana, zbudowana z rozmachem i aspirująca do miana epickiego fantasy, no i przede wszystkim są tutaj smoki, które, choć przedstawione w gruncie rzeczy tylko jako zwierzęta, to jednak gdzieś tam sugeruje się nam, że jest za tym coś więcej. Gdyby tylko nie te chwyty poniżej pasa, gdyby autor pisał bardziej dynamicznie, gdyby potrafił lepiej czytelnika do siebie przekonać, to ja byłabym naprawdę usatysfakcjonowana i z czystym sercem polecała książkę każdemu.

Ogień przebudzenia jest więc lekturą, której dalsze losy mimo wszystko będę śledzić, ponieważ nie potrafię tak po prostu rzucić tej serii w kąt i nie zobaczyć, jak to się rozwinie. Książka z pewnością ma swoje wady, ale ma też zalety i to tylko od Ciebie, drogi czytelniku zależy, co przemawia do Ciebie bardziej. Nie jest to do końca klasyczne fantasy, ale na pewno zapewni rozrywkę na długie godziny, bowiem końca tej historii na razie w ogóle nie widać. Ogień przebudzenia jest zaledwie preludium do czegoś większego. Poleciłabym książkę do sprawdzenia tym, którzy szukają niewymagającego fantasy z fajnym światem, konfliktem na wielką skalę, interesującymi bohaterami i smokami. Bo kiedy przymknąć oko na powtarzalność pewnych motywów, to książka prezentuje przyjemny początek epickiej serii fantasy, która łączy ze sobą smoki i steampunk. A to jest warte uwagi.

P.S. Mam wrażenie, że moje teksty są coraz dłuższe. Przepraszam?


W serii: 
1. Ogień przebudzenia



28 komentarzy:

  1. Jeżeli chodzi o fantastykę, którą osobiście kocham, raczej szukam czegoś, co zrobiłoby na mnie wielkie wrażenie, bo takich pozycji, które niczego nie wprowadzają do mojego życia i idą ślimaczym tempem, znam już dużo!
    Zapraszamy przy okazji do nas na kiermasz :)
    http://zniewolone-trescia.blogspot.com/2017/12/swiateczny-kiermasz-zniewolonych.html
    #SadisticWriter

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest tak, że ta książka nie jest warta uwagi, ale wielkiego wrażenia faktycznie nie robi - a przynajmniej nie zrobiła na mnie.
      Dzięki, rzucę okiem :)

      Usuń
  2. Nie jestem do końca przekonana do tej książki, ale może za jakiś czas dam jej szansę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że w przypadku "Ognia przebudzenia" byłam mniej krytyczna ;) Książka podobała mi się do tego stopnia, że dwie pierwsze części trylogii Kruczy Cierń, czekają na mnie na półce, i zamierzam się za nie zabrać w tym tygodniu:D
    Co do "Ognia.."to nawet jeżeli widziałam te schematy o których piszesz to w ogóle mi one nie przeszkadzały, dzięki świetnym bohaterom i ciekawej fabule. Postacie kobiece to była dla mnie największa zaleta tej powieści, zawsze bardzo się cieszę jeżeli mają one większą rolę, niż w przeciętnej(nie YA) powieści fantasy(bo niestety nadal większości koncentruje się na męskich bohaterach). Jeżeli jesteś pod wrażeniem bohaterek w tym przypadku, to polecam jak najszybciej sięgnąć po serię Django Wexlera, w której co prawda na początku mamy z postaci kobiecych tylko Winter, ale im dalej w las, tym lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie chyba nie bardzo przemówił styl autora i wszystko strasznie mi się dłużyło, dlatego wady tym bardziej rzucały mi się w oczy. Jakby mnie książka wciągnęła, to pewnie sama bym to po prostu odnotowała, ale nie poświęciła temu jakiejś większej uwagi :) Niemniej jednak nie mówię "nie" kontynuacji :)

      Kurczę, kusisz żeby się szybciej wziąć za tego Wexlera, a mam jeszcze jedną serię na półce, którą powinnam najpierw odhaczyć zanim się rzucę na nową :)

      Usuń
    2. Jeżeli ta seria to Kroniki Nieciosanego Tronu, to czytaj jak najszybciej, naprawdę warto ;)

      Usuń
  4. "Na przykład czarny charakter tej książki z wielką radością w chwili zdemaskowania wyjawi Ci, jak bardzo niecne i ambitne miał plany."
    No tak w sumie to nie do końca, IMO. To znaczy jasne, Silverpin oczywiście opowiada Clayowi historię swojego życia, ale dla mnie ona była najwyżej niszowym sidekickiem, bredzącym o oczyszczeniu i innych bzdetach. O planach, roli i historii prawdziwego czarnego charakteru, czyli Białego, nie wiemy w zasadzie nic. A "z czapy wzięty romans" to dla mnie trochę zabawa z conanowskim schematem - bo czemużby barbarzynka nie miała się zabawić z młodym, chętnym przystojniakiem, skoro barbarzyńcy robią to od dziesięcioleci? ;)

    "smoki są tutaj sprowadzone raczej do roli wielkich i niebezpiecznych zwierząt."
    Też nie do końca - do takiej roli wtłacza je przemocą cywilizacja, tymczasem przykład Lutharona i zaginionej cywilizacji udowadnia, że to istoty inteligentne tak samo, jak ludzie (aluzja do dziewiętnastowiecznego sprowadzania "dzikich ludzi" li tylko do atrakcji w europejskich menażeriach?).

    Tak poza tym, to z większością tekstu się zgadzam (poza tymi fragmentami o dłużyznach :P )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło zobaczyć tutaj komentarz od Ciebie <3

      Hm, tylko ja nie miałam na myśli Silverpin (bo tutaj całkowicie się zgadzam, że to była raczej nawiedzona, zmanipulowana dziewczyna) ale Madam. Okej, to też nie jest główny zły całej serii, bo głównym bossem będzie Biały, ale kiedy myślę o czarnym charakterze tej książki to mimowolnie przed oczami pojawia mi się ona. Prawdopodobnie dlatego, że o Białym nic nie wiemy i dopiero się pojawił, właśnie. A barbarzynka niech się zabawia, nie mam zastrzeżeń, tylko strasznie dziwne było dla mnie to, że oni najpierw wchodzą do jakiejś jaskini (nie pamiętam już dokładnie co to było), a potem ot tak zaczynają się kochać. I autor musiał, po prostu musiał wplątać w romans tą, która... no, wiemy jak skończy. Ale okej, prawdopodobnie się czepiam :)

      Z tym, że smoki nie do końca są tylko zwierzętami też się zgadzam, i to nawet w tekście:
      "przede wszystkim są tutaj smoki, które, choć przedstawione w gruncie rzeczy tylko jako zwierzęta, to jednak gdzieś tam sugeruje się nam, że jest za tym coś więcej."
      Właściwie rozwinięcia tego wątku jestem najbardziej ciekawa :)

      Usuń
    2. Obserwuję od jakiegoś czau, tylko zwykle nie mam nic do powiedzenia :P

      Fakt, tyrada Madame była troche łopatologicna, ale IMO uzasadniona fabularnie - w końcu ciągle trzymała się nadziei, że uda jej się przekonać Lizanne, żeby się do niej przyłączyła. Trochę trudno to zrobić bez wyłuszczenia swoich racji. (a że przy okazji chore ambicje przysłoniły jej całkiem ogląd rzeczywistości, to już inna sprawa).

      A wiesz, j w sumie do końca tego jako romans nie traktowałam. TO znaczy wiadomo, Clay się mocno zaangarzował i w ogóle, ale chyba cały myk polegał na tym, żeby pokazać nierówność tej relacji, odwrotną niż zwykle. Dla Silverpin on był tylko zabawką. Owszem, lubianą, owszem, taką, o którą się dba, ale też taką, którą się w razie czego bez większych wyrzutów sumienia porzuci, zwłaszcza, jeśli zacznie sprawiać kłopoty. Dlatego jakoś mnie ten wątek nie boli.

      Wiem, ze zaznaczyłaś w tekście, ale w komciach ubolewałaś nad zwierzęcością, więc wywnioskowałam, że nie jesteś przekonana.;) A i mnie ciekawi rozwinięcie tego wątku, zarówno w przyszłości, jak i w przeszłości (to jest już w ogóle druga książka z wielkimi gadami, w której mam silne przekonanie, że ludzie i inne formy życia to importowani koloniści na planecie :P ).

      Usuń
    3. To podobnie jak ja u Ciebie ;)

      No niby tak, masz rację, ale wyglądało to komicznie, tym bardziej, że chwilę później zeżarł ją smok :)

      Hm, nie myślałam o tym w ten sposób. Faktycznie takie coś mogłabym zaakceptować, ale... nie, i tak mnie to boli :)

      Okej, spoko ;) A cóż to za pierwsza książka?

      Usuń
    4. "Władcy dinozaurów" - książka ze świetnym światem przedstawionym i koszmarnymi bohaterami (mam o niej notkę).

      Usuń
  5. Hej, może autor poleciał w schematy przy tomie pierwszym i dalej się wysili na mniej ograne rozwiązania i coś orygianlniejszego? :)
    Ja chyba nie sięgnę, bo mi szkoda tych smoków, z których upuszcza się krew... :( A poza tym od samego początku jakoś byłam sceptycznie do Ryana nastawiona. Chyba, że przeczytam te krusze coś tam i mi się spodoba i wtedy sięgnę po ogień przebudzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie by było, gdyby tak zrobił :)
      Kruczy Cierń to zupełnie inny setting, niż Ogień Przebudzenia, więc to zależy od tego, co pasuje Ci bardziej :) Sama nie czytałam, chociaż pewnie kiedyś sięgnę, aczkolwiek z tych dwóch jego serii smoki przemawiają do mnie lepiej ;)

      Usuń
    2. Mnie tak kiedyś w zamierzchłych czasach zaskoczyła Melissa De La Cruz. Pierwszy tom Błękitnokrwistych - schemat gonił schemat, w ogóle nie zaiskrzyło, ale dałam sznasę drugiej części i od tej pory robię tak z większością serii, bo druga część niesamowicie pozytywnie mnie zaskoczyła. Więc się da! I najpierw sprawdzę ten Kruczy cierń :)

      Usuń
    3. To super, zawsze fajnie tak się zaskoczyć :) Ja ogólnie nie lubię porzucać serii i zwykle czytam dalej, no chyba że coś bardzo, bardzo mi nie pasuje, ale to są już wyjątki ;)

      Usuń
  6. Przyznam szczerze, że nie słyszałam ani o autorze ani o książce ani nawet o tej serii, a szkoda, bo wydaje się całkiem spoko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jakoś niedawno wyszło i chyba nie jest o tym głośno, wydaje mi się, że bardziej rozpoznawalna jest druga seria autora, ale to też mała rozpoznawalność ;)

      Usuń
  7. jeśli chodzi o fantasy, to nieczęsto przeszkadzają mi schematy, o ile tylko porwie mnie historia. zapamiętam ten tytuł. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mam tak samo, tylko tutaj historia bardzo długo nie mogła mnie porwać :)

      Usuń
  8. O matko. SMOKI. Mnie wystarczy. Uwielbiam smoczydła. Po prawdzie zdecydowanie nie uwielbiam oklepanych schematów, ale cóż zrobić i tak muszę spróbować. :D Recenzje coraz dłuższe, a ja coraz dłużej świetnie się z nimi bawię! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj, może ciebie bardziej chwyci ;) No i bardzo miło mi to czytać :)

      Usuń
  9. Wygląda na to, że klisza kliszę pogania ;) To trochę zniechęca, bo ostatnio sztampa w fantastyce budzi we mnie reakcje agresywne. Ale za to te smoki! I postacie kobiece :) Poza tym też bardzo lubię różne perspektywy narracji... No i, mówiłam już, że smoki mnie przekonują? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie jest tak, że masz to co parę stron, ale faktycznie jest tego dużo. Właśnie książka ma bardzo solidne atuty, ale też i wady. Ja w sumie nie żałuję że przeczytałam, bo chętnie poznam dalsze losy tej historii ;)

      Usuń
  10. Sympatyczne zaczytanie, jednak nie wciągnęło mnie w takim stopniu, na jaki liczyłam. Mimo, że powieść bardzo rozbudowana, z wieloma niezwykle bogatymi opisami, to jednak zabrakło mi w niej nieco głębi. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie również, liczyłam, że chociaż mocno mnie wciągnie nawet jak nie będzie żadnego "wow" :)

      Usuń
  11. Moja droga, im dłuższe teksty, tym czytelnicy bardziej zadowoleni!:)

    Dobrze napisane postaci kobiece to coś, co mogłoby mnie przyciągnąć do tej pozycji, choć sięganie do ogranych schematów raczej odrzuca. Ale są smoki, które kiedyś przekonałyby mnie od razu, a i teraz mają magiczną moc przyciągania mojego wzroku. Hmmm....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy! Zawsze myślałam, że długich tekstów nikomu nie chce się czytać ;)

      Usuń
  12. Brzmi to wszystko naprawdę ciekawie, chociaż te dłużyzny trochę mnie odpychają... Ale chyba i tak się skuszę ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Misie czytanie podoba , Blogger